Pokazywanie postów oznaczonych etykietą randka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą randka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 lutego 2014

KARMNIK (KRAKÓW) – PRAWIE JAK U MAMY


Gdzie najczęściej kupujecie jedzenie? Ja - jak pisałam przy okazji festiwalu Krakowskim Targiem - najbardziej lubię robić zakupy na lokalnym targu, a szczególnie na krakowskim Placu na Stawach (w okolicach Błoń i Kina Kijów). Mam tam zaprzyjaźnionych sprzedawców świeżych warzyw i owoców, budkę z pysznymi wędlinami oraz ulubione stoisko sprzedające domowy bundz i jajka. Na dodatek wszyscy, zarówno sprzedawcy, jak i kupujący, są znacznie życzliwiej do siebie nastawieni niż w przeciętnym hipermarkecie.


Wygłodniali po zakupach często chodzimy na obiad do pobliskiej restauracji Karmnik, gdzie panuje jeszcze milsza atmosfera niż na Placu. Lokal jest prowadzony przez jedną rodzinę, która dba o każdy szczegół: od obsługi gości, przez przygotowywanie na bieżąco świeżych potraw, po sezonową zmianę dekoracji.


Wnętrze jest niewielkie, ale bardzo schludne i przytulne. Na zdjęciach widać wystrój zimowy utrzymany w srebrach i bielach, przełamanych czerwienią rumianych jabłek. Zabawnym akcentem są pożółkłe kartki ze starej książki kucharskiej oprawionych w drewniane ramki. Jestem już ciekawa, co ta utalentowana plastycznie rodzina wymyśli na wiosnę? :)


Menu zmienia się codziennie, ale zawsze można znaleźć w nim pożywne zupy (ok. 6-8 zł), mięso z ziemniakami i zestawem surówek (ok. 15-20 zł) i chrupiące naleśniki (ok. 9-11 zł / 2 naleśniki). Czasami pojawiają się pyszne tarty (ok. 11 zł / kawałek), które są moim absolutnym faworytem. Dobre są też makarony, np. penne ze szpinakiem i kurczakiem (16 zł).


Porcje, zwłaszcza zestawy z mięsem, są naprawdę duże: kotlet na cały talerz, kopka ziemniaków i osobny talerz czterech świeżych surówek. Dlatego często bierzemy z D. jedno danie na spółkę. Najbardziej lubimy zestawy z kotletem schabowym (15 zł) i z kurczakiem grillowanym z mozzarellą i szpinakiem (16 zł). Ta ostatnia opcja jest z reguły dość słona, ale ponieważ każda porcja jest przygotowywana na bieżąco po złożeniu zamówienia, można zawsze poprosić o mniejszą ilość soli.


Wszystkie potrawy są naprawdę świeże i smaczne, prawie jak domowe. Co prawda nie wszystkie przypadły mi do gustu, np. zupa cebulowa, w której nie czułam za bardzo smaku cebuli, ale to już chyba bardziej kwestia upodobania, bo D. i osoby przy sąsiednim stoliku bardzo ją chwaliły. Do picia można zamówić kompot (3 zł), kawę albo herbatę, ale jedyne, czego mi brakuje w Karmniku, to deser. Myślę, że domowe ciasto byłoby idealnym dopełnieniem smakowitego obiadu.


Karmnik jest chyba najczęściej odwiedzaną przeze mnie krakowską restauracją – przede wszystkim ze względu smaczne jedzenie, miłą atmosferę i bardzo rozsądne ceny. Można tu zjeść śniadanie i obiad albo po prostu napić się rozgrzewającej herbaty z sokiem malinowym. Polecam wszystkim, którzy lubią polskie, domowe jedzenie i przyjazny, bezpretensjonalny klimat. Można tu przyjść z dziećmi albo psem – wszyscy będą mile widziani. :)

Plusy: smaczne jedzenie, duże porcje, sympatyczny wystrój
Minusy: czas oczekiwania (potrawy są robione dopiero po złożeniu zamówienia), niektóre dania są zbyt słone, brak deserów




Adres: ul. Senatorska 13, Kraków (Zwierzyniec)
Strona www: restauracjakarmnik.pl 
Aktualne menu na facebooku: 

środa, 12 lutego 2014

NAJLEPSZE FRANCUSKIE RESTAURACJE W KRAKOWIE


Z jakim krajem kojarzy Wam się miłość? Mi z Francją: francuską kulturą, językiem i przede wszystkim jedzeniem. Dlatego z okazji nadchodzących Walentynek przygotowałam dla Was mój subiektywny ranking francuskich restauracji w Krakowie. Po kliknieciu na podtytuły będziecie mogli przeczytać pełną recenzję każdej z restauracji. Cracovie, je t'aime! :)



Plusy: urokliwe wnętrze w stylu filmu „Amelia”, smaczna, darmowa przegryzka przed posiłkiem, pyszna zupa cebulowa
Minusy: specyficzna obsługa, smażone ślimaki ociekające tłuszczem

adres: ul. Józefińska 2, Kraków (Podgórze)



Plusy: smaczne sezonowe sałatki, pyszny fondant au chocolat (ciastko z płynną czekoladą w środku), sklepik z francuskimi produktami na miejscu
Minusy: niezbyt przytulne wnętrze, małe porcje, słaba kawa

Adres: ul. św. Tomasza 25, Kraków (Stare Miasto)



Plusy: śniadanie serwowane aż do północy, pyszne kanapki, wyśmienita kawa
Minusy: mało chrupkie pieczywo w croque-monsieur, potrafi być tam tłoczno

Adres: Plac Szczepański, Kraków




Plusy: przepyszne foie gras, miła obsługa, bardzo dobre tarty
Minusy: niezbyt wygodne krzesła, dość przeciętna zupa cebulowa

Adres: ul. Józefa 34, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.zaziebistro.pl

Pamiętajcie tylko, że te wszystkie restauracje są zawsze bardzo oblegane, więc radzę Wam zrobić wcześniejszą rezerwację stolika, szczególnie w Walentynki! :)



A dla tych, którzy zostają w ten wieczór w domu, polecam obejrzenie mojego ukochanego filmu „Amelia” oraz przeczytanie artykułu o jedzeniu w filmie: FILM AMELIA - JAK JEDZENIE ŁĄCZY DOBRYCH LUDZI.


I jeszcze na deser jedna z moich ulubionych francuskich piosenek o miłości. Nie jest to jednak ani Edith Piaf, ani nawet Jacques Brel (chociaż ich też uwielbiam) - tylko dość kontrowersyjna Carla Bruni. Oceńcie sami! :)






niedziela, 2 lutego 2014

ZAZIE BISTRO – MAGIA FRANCUSKIEGO JEDZENIA


O Zazie, francuskim bistro na krakowskim Kazimierzu, słyszałam wielokrotnie od moich znajomych, którzy niezależnie od siebie gorąco mi je polecali. Co ciekawe, wszyscy trzej znajomi mieli na imię Michał. Czyżby Zazie było jakimś tajnym miejscem spotkań Michałów lubiących francuską kuchnię? ;)


Po tych wszystkich pochwałach, jakie padły z ust trzech Michałów, spodziewałam się czegoś naprawdę niesamowitego, dlatego poczułam się lekko rozczarowana, że wnętrze jest tak... zwyczajne. Co prawda na ścianie znajduje się czarno-biała fototapeta z widokiem na Wieżę Eiffla, a przy drzwiach wiodących do piwnicy stoi żeliwna latarnia rodem z Narnii, jednak całość jakoś mnie nie zachwyciła, a metalowe krzesełka były wyjątkowo niewygodne. Na szczęście miła obsługa i pyszne jedzenie zrekompensowały mi wszelkie braki w estetyce i wygodzie.

Gdy zobaczyłam obszerną kartę dań, nie wiedziałam, na co się zdecydować. Kusiły mnie zwłaszcza ślimaki po burgundzku, na które na pewno będę musiała tu wrócić. Ostatecznie zdecydowałam się jednak na delikatne foie gras (tłustą gęsią wątróbkę) z plackiem z batatów (słodkich ziemniaków) podawane na carpaccio z kalarepy w porto (22 zł). Miałam pewne obawy co do tego zestawu, ale okazało się, że to niecodzienne połączenie składników było wyjątkowo smakowite. Myślę, że tylko bardzo utalentowany (i odważny) szef kuchni mógł sobie pozwolić na taki kulinarny eksperyment. Chapeau bas! :)


Zazwyczaj, gdy widzę gdzieś w menu francuską zupę cebulową, nie mogę się powstrzymać, żeby jej nie zamówić. Nie inaczej było i tym razem. Zupa w Zazie (9 zł) była dość smaczna, choć niestety daleko jej do tej, którą jadłam w La Taverne de l'Arbre Sec w Paryżu.


Moja koleżanka, Gosia, jadła bardzo dobrą tartę alzacką z boczkiem, brie, jabłkiem i czerwoną cebulą (11 zł / kawałek). A na deser wzięłyśmy na spółkę gruszkę gotowaną w białym winie z sosem migdałowym (11 zł). Sos był przepyszny i krył w sobie całe migdały (uwaga na zęby!), jednak sama gruszka była tak słodka i wygotowana, że straciła cały naturalny aromat. A szkoda, bo to danie ma ogromny potencjał.


Wystrój Zazie wydaje mi się tak neutralny, a jedzenie tak pyszne, że jest to idealna restauracja na praktycznie każdą okazję: od rodzinnego obiadu z dziećmi i psem, przez spotkanie ze znajomymi, po romantyczną randkę. Radzę tylko zrobić wcześniejszą rezerwację, bo często wszystkie stoliki są już zajęte. Jednak biorąc pod uwagę jakość ich francuskiego jedzenia, wcale się temu nie dziwię. :)

Adres: ul. Józefa 34, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.zaziebistro.pl


PS. A na deser francuska piosenkarka Zaz, której imię zawsze kojarzy mi się z Zazie. ;)


niedziela, 3 listopada 2013

RESTAURACJA W WILLI DECJUSZA - WYTWORNIE I RENESANSOWO



Jeżeli szukacie miejsca na wyjątkową okazję, to polecam Wam Restaurację w Willi Decjusza. W renesansowym, wytwornym wnętrzu ozdobionym kopiami Dawnych Mistrzów poczujecie się iście po królewsku. Musicie tylko zaopatrzyć się w trzos złota, bo nawet ze zniżkową Kartą na Plus można tu roztrwonić małą fortunę! :)




Willa Decjusza znajduje się w Woli Justowskiej, jednej z najdroższych willowych dzielnic Krakowa, i została wybudowana przez sekretarza króla Zygmunta Starego, Justa Ludwika Decjusza. Przy jej budowie pracowały takie włoskie sławy jak współtwórcy renesansowej przebudowy Wawelu: Giovanni Cini ze Sieny czy Bernardino Zanobi de Gianotis (wiem, że pewnie większość z Was nigdy o nich nie słyszała, ale czasami wychodzi ze mnie historyk sztuki i nie potrafię się powstrzymać ;)). Willę otacza angielski park krajobrazowy, który stanowi urokliwe miejsce poobiednich przechadzek.



Dzięki imprezie zorganizowanej kilka lat temu przez moją byłą firmę mogłam zobaczyć wyższe kondygnacje willi z ciekawie polichromowanymi stropami (czyli malowanymi drewnianymi sufitami), natomiast sama restauracja mieści się w piwnicach zamienionych w dość luksusowe wnętrza (chociaż brak okien może się niektórym wydać nieco klaustrofobiczny).




Jedzenie jest wyborne, tylko porcje nie należą do największych. Mi posmakowała pierś z kurczaka nadziewana suszonymi pomidorami, z którą świetnie komponował się delikatny sos rozmarynowo-cytrynowy i czarny makaron (39 zł). Czarny makaron zawdzięcza swój oryginalny kolor... atramentowi kałamarnicy i jest zaskakująco smaczny (jeżeli chcecie zrobić swój własny czarny makaron: tu znajdziecie przepis). Szkoda tylko, że - podobnie jak dodatków w innych potrawach - było go stanowczo za mało.




Popularnością przy naszym stoliku cieszyła się również polędwiczka z dzika w sosie czekoladowo-balsamicznym z lekkim ciastem filo i niewielkim gołąbkiem z liści winogron (59 zł). Dla mnie ta potrawa była trochę za ciężka (ale to pewnie dlatego, że ogólnie nie przepadam za dziczyzną), natomiast Mężowi bardzo smakowało kruche i aromatyczne mięso dzika. Nasi znajomi zamówili kaczkę z pieczonym jabłkiem nadziewanym żurawiną i czerwoną blanszowaną kapustą (57 zł) oraz halibuta na grilowanej cukini z ziemniaczkami julienne, czyli smażonymi ziemniakami pokrojonymi w wąskie paseczki (43 zł).





Skusiliśmy się jeszcze na deser: bardzo smaczną i delikatną gruszkę w cieście filo z musem migdałowym (19 zł). Jednak największą sensację wzbudziła tarta z lodami z sera gorgonzola (18 zł). Lody rzeczywiście smakowały jak gorgonzola i były chyba jedną z najdziwniejszych rzeczy, jakie w życiu jadłam. :)




Obsługa w Willi Decjusza jest bardzo dystyngowana, przez co może wydawać się nieco wyniosła. Mi to szczególnie nie przeszkadzało, jednak żałowałam trochę, że nie mam na sobie sukni z krynoliną i kolii z diamentami. ;) Polecam Willę Decjusza na specjalne okazje, takie jak romantyczna randka (np. zaręczynowa), urodziny czy świętowanie innych ważnych wydarzeń. Choć jedzenie i napoje nie należą do najtańszych, myślę, że renesansowa architektura, oryginalne menu i uroczysta atmosfera restauracji są warte swojej ceny. :)



Adres: ul. 28 lipca 1943 roku 17a, Kraków (Wola Justowska)



sobota, 19 października 2013

GENJI SUSHI - PRZYCZAJONA TEMPURA, UKRYTE UMAMI

 

Jakiś czas temu na blogu opisywałam podstawowe pojęcia dotyczące sushi oraz podałam przepis na ekonomiczną, domową wersję tej potrawy (do poczytania tutaj). Teraz nadszedł czas na relację z jednego z moich ulubionych sushi barów w Krakowie - Genji Sushi na Kazimierzu.
 




Genji Sushi mieści się na dwóch poziomach: na dość jasnym, dość przestronnym parterze oraz w mrocznej i niestety lekko dusznej piwnicy. Oba poziomy pełne są japońskich bibelotów i dekoracji, które tworzą ciekawy, orientalny klimat. Nazwa restauracji pochodzi od japońskiego dzieła literackiego z XI wieku, uznawanego za pierwszą powieść na świecie. „Genji monogatari” czyli „Opowieść o księciu Promienistym” to historia życia i podbojów miłosnych księcia Genjiego, napisana przez japońską arystokratkę, Shikibu Murasaki. Myślę, że jest to bardzo ciekawy wybór nazwy - brzmi ona dość prosto i melodyjnie, a równocześnie nawiązuje do jednego z największych dzieł kultury japońskiej.




Jedzenie sushi nie należy do najtańszych rozrywek, jednak nie jest aż tak strasznie drogie, jak się może wydawać, zwłaszcza jeżeli ma się krakowską zniżkową Kartę na Plus. Z reguły jeden zestaw w Genji (od 35 zł wzwyż) pozwala najeść się jednej średniogłodnej osobie. Jeżeli jesteście bardzo głodni, polecam wziąć zestaw z dużą ilością ryb oraz dodatków w tempurze (smażonych w cieście naleśnikowym na głębokim tłuszczu. Bardzo smaczne i bardzo tuczące! :)). Można też zamówić na przystawkę np. zupę z pastą sojową miso (5 zł). Ma ona dość specyficzny smak, który powinien przypaść do gustu miłośnikom tofu (my niestety do nich nie należymy...). Smaczniejsza i bardziej pożywna okazała się za to zupa wantang z pierożkami (13 zł).




Moimi faworytami smakowymi są uramaki (rolki z ryżem na zewnątrz) z chrupiącymi krewetkami w tempurze oraz nigiri (kulki ryżu z rybą na wierzchu) z rybą maślaną. Ryba ta - zgodnie ze swoją nazwą - jest maślana w smaku i rozpływa się w ustach (uwaga: u niektórych osób ryba maślana może wywołać zatrucie pokarmowe). We wszystkich zestawach dzięki idealnemu połączeniu lekkich składników (ryż, świeży ogórek, wodorosty nori) z bardziej tuczącymi (ryby, krewetki, tempura) wyraźnie czuć umami - jeden z pięciu podstawowych smaków, opisywany jako mięsny, tłusty, pyszny.



W Genji jedliśmy już kilka razy i za każdym razem jedzenie było równie smaczne i świeże. Obsługa jest bardzo sympatyczna, ale różnie bywa z czasem oczekiwania. Raz czekaliśmy na jedzenie ponad godzinę (!), bo ponoć w restauracji panował niespodziewanie duży ruch. Kiedy przy następnej okazji opowiedzieliśmy o tym kelnerce, ta postanowiła zatrzeć złe wrażenie z naszej poprzedniej wizyty i już w ciągu 10 minut na naszym stole pojawiły świeżutkie potrawy. Genji sushi to świetne miejsce na romantyczną randkę w jednej z mrocznych sal w piwnicy, obiad ze znajomymi albo po prostu szybki lunch z pysznym sushi i umami.



Adres: ul. Dietla 55, Kraków (Kazimierz)



piątek, 14 czerwca 2013

CHARLOTTE W KRAKOWIE - FRANCUSKIE PRZYSMAKI


Uwielbiam niemal wszystko, co francuskie, szczególnie język i kuchnię. Nie macie czasami wrażenia, że wszystko po francusku brzmi bardziej dystyngowanie i elegancko? Prześmieszna książka „Jak rozmawiać ze ślimakiem” wymienia nazwy potraw, które po francusku brzmią apetycznie, a w każdym innym języku - co najmniej dziwacznie, np. pain perdu to dosłownie zagubiony chleb (grzanka francuska), a foie gras to tłusta wątroba (rodzaj pasztetu). Nic więc dziwnego, że Francuzi jedzą wiele na pozór niejadalnych rzeczy - wystarczy, że nadadzą im odpowiednią nazwę i voilà! :)



Zwabiona francuskością lokalu wybrałam się do Charlotte razem z moją koleżanką, która pisze bardzo fajnego bloga o gotowaniu. Ponoć warszawska Charlotte na placu Zbawiciela ma opinię „lansiarskiej” i „hipsterskiej”, ale w jej krakowskiej fillii nie zaobserwowałyśmy niczego podobnego. Było sympatycznie i swobodnie. Usiadłyśmy na stołkach barowych przy wielkiej witrynie niedaleko wejścia. Stołki okazały się strasznie niewygodne, ale przynajmniej miałyśmy świetny widok na plac Szczepański i ogródek piwny przed lokalem. Wolne miejsca były też na antresoli i w głębi lokalu w dużej sali o dość industrialnym wystroju, ale nie chciało nam się już przesiadać.


Zamówiłyśmy quiche (rodzaj tarty) ze szparagami i croque-madame (17 zł), czyli dosłownie chrupiącą panią. Croque-madame to grillowany tost z wędliną i żółtym serem, wzbogacony o jajko sadzone. I właśnie to jajko odróżnia madame od jej uboższego krewnego, croque-monsieur, czyli chrupiącego pana. Mój tost miał bardzo smaczną wkładkę w postaci pieczonego indyka i sera Gruyère, ale miał też jedną podstawową wadę: nie chrupał. Słabo zapieczony chleb ciągnął się niczym guma i niestety psuł cały efekt.


Danie główne popijałyśmy wyśmienitą (i niedrogą) lemoniadą firmową (4,50 zł), a na deser wzięłyśmy gorącą czekoladę (9 zł), która konsystencją przypominała raczej kakao, ale i tak była bardzo smaczna i aromatyczna. A na zakończenie miłego wieczoru postanowiłyśmy uraczyć się kieliszkiem białego wina, dzięki czemu poczułyśmy się już jak rasowe Francuzki. :)


Myślę, że Charlotte to fajne miejsce na samotny posiłek, albo wypad ze znajomymi. Ponieważ zestawy śniadaniowe serwowane są aż do 23.00, nie trzeba się martwić wczesnym wstawaniem. Obsługa dość miła, ale prawie w ogóle nie podchodziła do naszego stolika, więc musiałyśmy składać wszystkie zamówienia przy kasie. Na szczęście nie miałyśmy daleko. ;) Największym plusem są francuskie przysmaki (choć jak widać, nad niektórymi trzeba jeszcze popracować) oraz świetna lokalizacja na urokliwym placu Szczepańskim. 

Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? Kliknij tutaj!

Read it in English! :)


Adres: Plac Szczepański, Kraków

PS. Na deser proponuję surrealistyczną lekcję francuskiego w piosence. ;)

czwartek, 23 maja 2013

MIĘTA RESTO BAR - POCZUJ MIĘTĘ


Restauracje i kafejki, do których chodzę, można podzielić na trzy kategorie. Takie, do których pójdę raz i stwierdzam, że moja noga już więcej w nich nie postanie - o tych lokalach w ogóle nie piszę na blogu, bo nie mam ochoty zamienić się w panią Magdę G. ;) Takie, które odwiedzę raz czy dwa i - choć mi się podobają - nie staję się ich stałych bywalcem. I takie, do których wracam jak bumerang.


Mięta Resto Bar stanowczo należy do tej ostatniej kategorii. Ta śródziemnomorska restauracja znajduje się prawie dokładnie naprzeciwko Dyni, o której pisałam tutaj. Ale podczas gdy do Dyni wpadam na szybką kawę albo ploty ze znajomymi, to do Mięty wybieramy się trochę bardziej od święta, np. żeby urządzić urodziny.


Miętę zaintrygowała mnie, zanim nawet jeszcze została otwarta. Kilka lat temu chadzając do biblioteki na ul. Rajskiej, zastanawiałam się, co powstanie w starym, zaniedbanym budynku z pięknym kolumnowym gankiem. Z zainteresowaniem obserwowałam toczący się remont, a moją uwagę zwróciły liście mięty namalowane na bramie prowadzącej do ogródka. Nic więc dziwnego, że wybrałam się do Mięty tuż po jej otwarciu. 
 

Początkowo jedzenie było smaczne, choć bez rewelacji, więc przychodziliśmy tam głównie dla wnętrza i klimatu tworzonego przez stare meble oraz smakowite zdjęcia wiszące na ścianach. Na szczęście po jakimś czasie jakość potraw bardzo się poprawiła, więc teraz chodzimy tam skuszeni różnymi śródziemnomorskimi przysmakami. Moją ulubioną potrawą są pierogi z gruszkami i serem pleśniowym popijane limoncello (włoskim likierem cytrynowym), natomiast Jul zagustowała we wrapach z kurczakiem. Inne potrawy też (zazwyczaj) były bardzo smaczne.


Mięta jest świetnym miejscem na niewielką imprezę, spotkanie ze znajomymi albo randkę. W lecie można usiąść w nastrojowym ogródku z widokiem na zabytkowy Dom Mehoffera. Większość potraw serwowanych w lokalu udekorowana jest gałązką tytułowej mięty, która w starożytnej Grecji była symbolem gościnności. Nic więc dziwnego, że czuję prawdziwą miętę do Mięty. :)

Aby zobaczyć więcej zdjęć, kliknij tutaj!
English version 


Adres: ul. Krupnicza 19a, Kraków

wtorek, 22 stycznia 2013

KLIMATY POŁUDNIA - WINO W SŁONECZNYM KLIMACIE


Po długiej przerwie Wybreda wraca na bloga. Przerwa od pisania nie oznaczała przerwy od chodzenia po krakowskich knajpkach, więc w najbliższym czasie możecie spodziewać się kilku ciekawych wpisów. W moim życiu zawodowym i prywatnym nastąpiło sporo zmian, m. in. staliśmy się szczęśliwymi właścicielami uroczej suczki. Dlatego na blogu pojawiła się nowa etykieta „pies” oznaczająca restauracje i kawiarnie, w których czworonogi są mile widziane.
 
Jednym z takich miejsc przyjaznych psom jest winiarnia i restauracja Klimaty Południa. Odkryliśmy ją niedługo po przeprowadzce do Krakowa, gdy wybraliśmy się ze znajomymi degustować Beaujolais nouveau. Nie zdążyliśmy przyjść w samo święto Beaujolais, które przypada na trzeci czwartek listopada, ale na szczęście udało nam się jeszcze załapać na jedną z ostatnich butelek dostępnych w winiarni. Siedzieliśmy wtedy w kameralnej salce, opijając się młodym winem oraz zajadając deską serów i przystawek. Pycha. :)


A w zeszłym miesiącu wybrałam się z przyjaciółką i psem na rozgrzewający zimowy obiad. Usiadłyśmy koło trzaskającego kominka, który - mimo szklanych drzwiczek oddzielających nas od bezpośredniego ognia - tworzył ciepłą, przytulną atmosferę. Na ścianach wiszą plakaty winiarskie oraz kolekcja korkociągów, przypominająca o głównej funkcji lokalu. Na przystawkę dostałyśmy chleb z pastą twarożkową. Był to miły akcent powitalny, chociaż pasta lepiej komponowałaby się z ciemnym pieczywem albo bagietką. Ja zamówiłam tagliatelle z owocami morza w winnym sosie (24 zł) i choć owoce morza były z mrożonki całe danie smakowało przepysznie. Jul wzięła pieczoną doradę z grillowanymi warzywami i też była bardzo zadowolona. Objadłyśmy się tak bardzo, że nie miałyśmy już siły na deser, co się nam rzadko zdarza.


Lubię Klimaty Południa przede wszystkim ze względu na ciepłą (nawet w środku zimy) atmosferę oraz liczne nawiązania kulinarne i wizualne do kultury śródziemnomorskiej. Sympatyczna obsługa nie tylko zadbała o nasze doznania smakowe, ale pamiętała też o psie, który dostał dekoracyjną miskę pełną czystej wody. To idealne miejsce na randkę albo spotkanie ze znajomymi zwłaszcza podczas długich, zimowych wieczorów przy lampce wina.

English version
Więcej zdjęć 

 

Adres: ul. św. Gertrudy 5 (w podwórku), Kraków
strona www: www.klimatypoludnia.pl