Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia francuska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 stycznia 2015

ŚNIADANIE W KRAKOWIE – CO, GDZIE I ZA ILE?


Ostatnio znajoma zapytała mnie, gdzie można zjeść dobre śniadanie w Krakowie. Nie należę do rannych ptaszków, więc z reguły jem śniadanie albo w domu, albo nie jem go w ogóle... Dlatego gdy już wybiorę się rano na miasto, staram się zbytnio nie eksperymentować i idę do jednej z moich sprawdzonych restauracji, gdzie na pewno dostanę coś smacznego i pożywnego. Oto kilka moich ulubionych miejsc.

KOLANKO NO 6


Bufet śniadaniowy w Kolanku (zwłaszcza niedzielny) jest tak pyszny, że napisałam o nim osobny post. Za 18 zł od osoby można jeść i pić do woli. A jeżeli akurat skończą się wszystkie śniadaniowe pyszności, zawsze zostają Wam obłędne kolankowe naleśniki.

Adres: ul. Józefa 17, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.kolanko.net

HAMSA HUMMUS & HAPPINESS


Zestawy śniadaniowe (ok. 16-18 zł) oraz weekendowy bufet można znaleźć też w mojej ulubionej bliskowschodniej restauracji Hamsa Hummus & Happiness. Niestety jeszcze nigdy nie udało mi się tam dotrzeć w godzinach porannych, ale jeżeli ich śniadania są tak pyszne jak hummus i dania obiadowe, to koniecznie trzeba się tam wybrać.

Adres: ul. Szeroka 2, Kraków (Kazimierz)
Strona www: hamsa.pl

TRIBECA U SZOŁAYSKICH


TriBeCa w Kamienicy Szołayskich to przytulne i stosunkowo niedroga kawiarnia, w której można zaszyć się na wygodnej sofie, zjeść kanapki na ciepło (ok. 9-14 zł) i wypić pyszną kawę (ok. 8-15 zł). Idealne miejsce na zimową słotę.

Adres: Plac Szczepański 9, Kraków (Stare Miasto)

CHARLOTTE W KRAKOWIE


Zestawy śniadaniowe (ok. 11-25 zł) oraz francuskie przysmaki serwowane są w Charlotte codziennie do północy. Na takie śniadanie zdąży nawet największy śpioch. ;)

Adres: Plac Szczepański, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: bistrocharlotte.com

DYNIA RESTO BAR


Innym moim ulubionym miejscem nie tylko śniadaniowym jest Dynia Resto Bar. Zestawy z kanapkami, omletem albo jajecznicą kosztują ok. 11 – 23 zł. Bonusem jest ukryty letni ogródek z drzewami i paprociami.

Adres: ul. Krupnicza 20, Kraków
Strona www: dynia.krakow.pl

PIEKARNIA I KAWIARNIA LAJKONIK


Dobre miejsce na szybkie śniadanie albo przekąskę na Starym Mieście. Słodkie bułki, kanapki na ciepło (ok. 4-10 zł), kawa, herbata i kakao (od 5 zł) w trzech kawiarniach: na placu Dominikańskim, na Karmelickiej i na Basztowej.

Adres: 3 piekarnie i kawiarnie w Krakowie (Stare Miasto)
Strona www: www.lajkonik-pik.pl



A Wy gdzie najchętniej jecie śniadanie na mieście? Napiszcie w komentarzach albo na facebooku, a ja chętnie sprawdzę wszystkie Wasze rekomendacje. Może to mnie wreszcie zmobilizuje do wcześniejszego wstawania? ;)

środa, 12 lutego 2014

NAJLEPSZE FRANCUSKIE RESTAURACJE W KRAKOWIE


Z jakim krajem kojarzy Wam się miłość? Mi z Francją: francuską kulturą, językiem i przede wszystkim jedzeniem. Dlatego z okazji nadchodzących Walentynek przygotowałam dla Was mój subiektywny ranking francuskich restauracji w Krakowie. Po kliknieciu na podtytuły będziecie mogli przeczytać pełną recenzję każdej z restauracji. Cracovie, je t'aime! :)



Plusy: urokliwe wnętrze w stylu filmu „Amelia”, smaczna, darmowa przegryzka przed posiłkiem, pyszna zupa cebulowa
Minusy: specyficzna obsługa, smażone ślimaki ociekające tłuszczem

adres: ul. Józefińska 2, Kraków (Podgórze)



Plusy: smaczne sezonowe sałatki, pyszny fondant au chocolat (ciastko z płynną czekoladą w środku), sklepik z francuskimi produktami na miejscu
Minusy: niezbyt przytulne wnętrze, małe porcje, słaba kawa

Adres: ul. św. Tomasza 25, Kraków (Stare Miasto)



Plusy: śniadanie serwowane aż do północy, pyszne kanapki, wyśmienita kawa
Minusy: mało chrupkie pieczywo w croque-monsieur, potrafi być tam tłoczno

Adres: Plac Szczepański, Kraków




Plusy: przepyszne foie gras, miła obsługa, bardzo dobre tarty
Minusy: niezbyt wygodne krzesła, dość przeciętna zupa cebulowa

Adres: ul. Józefa 34, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.zaziebistro.pl

Pamiętajcie tylko, że te wszystkie restauracje są zawsze bardzo oblegane, więc radzę Wam zrobić wcześniejszą rezerwację stolika, szczególnie w Walentynki! :)



A dla tych, którzy zostają w ten wieczór w domu, polecam obejrzenie mojego ukochanego filmu „Amelia” oraz przeczytanie artykułu o jedzeniu w filmie: FILM AMELIA - JAK JEDZENIE ŁĄCZY DOBRYCH LUDZI.


I jeszcze na deser jedna z moich ulubionych francuskich piosenek o miłości. Nie jest to jednak ani Edith Piaf, ani nawet Jacques Brel (chociaż ich też uwielbiam) - tylko dość kontrowersyjna Carla Bruni. Oceńcie sami! :)






niedziela, 9 lutego 2014

ZAKŁADKA (KRAKÓW) – FRANCUSKI SZYK KONTRA TŁUSTE ŚLIMAKI


Francuska restauracja Zakładka food & wine zgodnie ze swoją nazwą znajduje się za kładką. A dokładnie za Kładką Bernatką (tak, tak, wiem, że to Kładka Ojca Bernatka, ale to się już tak dobrze nie rymuje :)) łączącą krakowski Kazimierz z Podgórzem.


Na początku Zakładka zachwyciła mnie stylowym wnętrzem przypominającym mój ukochany film, „Amelia” (o którym pisałam tutaj): czerwone skórzane kanapy, gramofon na parapecie, figurki psów i świnek porozstawiane na półkach, czarno-białe zdjęcia francuskich gwiazd wiszące na ścianach. Ogólnie jest dość elegancko, ale przytulnie. A do tego gwarno, bo znalezienie wolnego stolika bez wcześniejszej rezerwacji graniczy z cudem.


Czekając na nasze dania, dostałyśmy niespodziewanie całkiem sycącą i smaczną przegryzkę: kilka małych kawałków pieczywa, w tym ciepłą bułeczkę, kawałek pasztetu i pastę z czarnych oliwek żartobliwie podane w kieliszku od jajka.


Później postawiono przed nami ogromne talerze zupy. Moja zupa cebulowa (9 zł) była bardzo smaczna, gęsta i dobrze doprawiona (zdecydowanie lepsza niż w Zazie). Natomiast krem z grzybów zamówiony przez moją koleżankę, Mi (12 zł) był rzeczywiście bardzo grzybowy i aromatyczny, ale komuś chyba sypnęło się trochę za dużo soli...

Po przegryzce i sycących zupach byłyśmy już zupełnie najedzone i dość zadowolone z naszej wizyty, bo - nie licząc przesolonej zupy grzybowej - wszystko do tej pory było bardzo dobre. Niestety od tego momentu wszystko zaczęło się psuć.


Po pierwsze ślimaki. Ponieważ ani ja, ani Mi nie byłyśmy zbyt głodne, postanowiłyśmy wziąć jedną porcję na spółkę, tylko na spróbowanie. Wydawało nam się, że jasno zakomunikowałyśmy to kelnerce, dlatego byłyśmy zdziwione (tym razem niezbyt pozytywnie), gdy przed każdą z nas wylądował duży talerz ze ślimakami (każdy za 28 zł). Gdy natychmiast grzecznie zwróciłyśmy uwagę na zaistniałą pomyłkę, kelnerka odburknęła, że dwa razy powtarzała nasze zamówienie i że na pewno bez problemu zjemy dwie porcje ślimaków. Nie chcąc robić sceny, zakończyłyśmy dyskusję i zaczęłyśmy jeść.


Ślimaki były podane na przemyślnym talerzu z małymi wgłębieniami, który prezentował się bardzo dekoracyjnie. Ale to jedyna pozytywna rzecz, jaką mogę o nich powiedzieć. Ślimaki nie dość, że były usmażone, to jeszcze pływały w tłuszczu, który zdaniem kelnerki był „masełkiem” z ziołami, ale dla mnie smakował bardziej jak zwykły olej. Nie mam więc pojęcia, jak smakowały same ślimaki, bo smak i konsystencja tłuszczu skutecznie zabiły wszelkie inne doznania sensualne.


Po drugie obsługa. Przez pierwszą część posiłku (do ślimaków) kelnerka była bardzo miła, jednak potem zaczęła się robić trochę zbyt... obcesowa, dosłownie zaglądając mi w talerz i komentując, czy wszystko zjadłam. Myślę, że istnieje cienka linia między bezpośredniością a nietaktem i że osoba nas obsługująca była bardzo bliska jej przekroczenia.


Tak więc mam bardzo mieszane odczucia co do Zakładki. Z jednej strony urokliwe wnętrze, duże porcje, smaczna zupa cebulowa, a z drugiej - niezbyt miła obsługa i ociekające tłuszczem ślimaki. Sama nie wiem, co mam o tym myśleć. A co Wy sądzicie o tej restauracji?



adres: ul. Józefińska 2, Kraków (Podgórze)

sobota, 8 lutego 2014

FILM AMELIA - JAK JEDZENIE ŁĄCZY DOBRYCH LUDZI


Zapraszam na pierwszą odsłonę mojego nowego cyklu: jedzenie w sztuce i literaturze. Zaczynamy od „Amelii” - mojego ukochanego filmu o miłości, samotności i oczywiście jedzeniu. :)


O jedzeniu i piciu w filmie „Amelia” można by napisać całą książkę. Wszyscy na pewno pamiętamy zachwyt Amelii nad odgłosem, jaki wydaje pękająca skorupka crème brûlée, czy zjadanie malin nałożonych na opuszki palców. Ale dzisiaj postanowiłam skupić się tylko na tym, jak jedzenie pomaga zbliżyć się bohaterom filmu (szczególnie tym pozytywnym), potwierdzając tezę Julii Child, że „osoby, które kochają jeść, to najlepszy rodzaj ludzi”.


Jedzenie we Francji jest pewnego rodzaju towarzyskim rytuałem. Znajomi lub rodzina zbierają się dookoła stołu i godzinami zajadają francuskie smakołyki, popiją wino i cieszą się swoim towarzystwem. Taką funkcję spełnia w filmie kawiarnia Des 2 Moulins na paryskim Montmartre, w której pracuje Amelia. Tam popijając kir (białe wino i crème de cassis, czyli likier z czarnej porzeczki) oraz mauresque (koktajl z likieru anyżowego i syropu migdałowego), stali bywalcy dyskutują o miłości, życiu i najnowszych ploteczkach.


Dlatego tak wyraźny kontrast stanowi melancholijna scena, w której Amelia samotnie gotuje spaghetti. Potem spogląda przez okno na swojego sąsiada, Człowieka Ze Szkła, który także je obiad w zupełnej samotności. Na szczęście po jakimś czasie zaprzyjaźniają się i zaczynają spędzać razem czas na rozmowach oraz zjadaniu speculoos (korzennych ciasteczek rodem z Holandii) maczanych w grzanym winie z cynamonem. (Swoją drogą to dość niecodzienna przekąska jak na upalne lato, w którym rozgrywa się akcja filmu, nie sądzicie? ;)).


Człowieka Ze Szkła w jeszcze jeden, bardziej metaforyczny sposób łączy ludzi przy posiłku – co roku maluje kopię obrazu „Śniadanie wioślarzy” Renoira i za każdym razem na suto zastawionym stole wioślarzy pojawiają się nowe potrawy. „Wyglądają na zadowolonych” zauważa Amelia. „Powinni – odpowiada malarz. - Tego roku dostali zająca ze smardzami. I gofry z konfiturą dla dzieci”. :)

„Śniadanie wioślarzy”, Renoir, 1880-1881, źródło: wikipedia  
Miłość do jedzenia zjednuje bohaterom przyjaciół, jak w przypadku lekko opóźnionego intelektualnie Luciena. Pracujący w sklepiku z warzywami Lucien traktuje każdy owoc i jarzynę jak drogocenny skarb, do którego trzeba podejść z szacunkiem i delikatnością. Takie podejście bardzo podoba się Amelii, która sama celebruje małe przyjemności, jak zanurzanie dłoni w worku ziarna, i która rozumie tę dziecięcą potrzebę zachwycania się codziennością. Dlatego między tą dwójką rozwija się nić porozumienia, skierowanego przeciwko gburowatemu filistrowi, sklepikarzowi Collignon.


Podobną radość z celebrowania życia i jedzenia można zauważyć u Dominique'a Bretodeau, którego próbuje odnaleźć Amelia. Bretodeau co tydzień kupuje na targu kurczaka i po upieczeniu go delektuje się delikatnym mięsem. Jednak odkąd pokłócił się przed laty ze swoją córką, ten cotygodniowy rytuał stanowi bolesne przypomnienie o samotności. Dopiero dzięki interwencji Amelii postanawia zażegnać starą waśń i pod koniec filmu widzimy uroczą scenkę rodzinną: Dominique kroi upieczonego kurczaka, ale tym razem nie zjada sam najlepszych kąsków, tylko dzieli się nimi ze swoim wnukiem. Raz jeszcze jedzenie staje się sposobem na okazanie życzliwości i miłości.

To, co zawsze najbardziej mnie wzrusza w tym filmie, to scena pieczenia ciasta (zdaniem niektórych internautów jest to bretońskie ciasto kouign amann). Pod koniec filmu Amelia robi swój słynny placek śliwkowy, wyobrażając sobie, że piecze go dla swojego ukochanego Nino. Gdy zauważa, że zabrakło jej drożdży, myśli o tym, jak Nino mógłby pobiec w deszczu do sklepiku na dole, kupić drożdże i po cichu wrócić do domu, robiąc jej niespodziankę. Gdy okazuje się, że w rzeczywistości do kuchni wszedł tylko kot, Amelia wybucha gorzkim płaczem. Jednak w jakiś magiczny sposób pieczenie ciasta naprawdę sprowadza Nino do mieszkania Amelii i wszystko kończy się happy-endem. Ciekawe tylko, czy w końcu udało im się upiec i zjeść ten placek? ;)


Amelia (fr. Le fabuleux destin d'Amélie Poulain), reżyseria Jean-Pierre Jeunet, Francja 2001.

PS. A już jutro zapraszam Was na recenzję francuskiej restauracji Zakładka, której wystrój kojarzy mi się z Amelią. :)

niedziela, 2 lutego 2014

ZAZIE BISTRO – MAGIA FRANCUSKIEGO JEDZENIA


O Zazie, francuskim bistro na krakowskim Kazimierzu, słyszałam wielokrotnie od moich znajomych, którzy niezależnie od siebie gorąco mi je polecali. Co ciekawe, wszyscy trzej znajomi mieli na imię Michał. Czyżby Zazie było jakimś tajnym miejscem spotkań Michałów lubiących francuską kuchnię? ;)


Po tych wszystkich pochwałach, jakie padły z ust trzech Michałów, spodziewałam się czegoś naprawdę niesamowitego, dlatego poczułam się lekko rozczarowana, że wnętrze jest tak... zwyczajne. Co prawda na ścianie znajduje się czarno-biała fototapeta z widokiem na Wieżę Eiffla, a przy drzwiach wiodących do piwnicy stoi żeliwna latarnia rodem z Narnii, jednak całość jakoś mnie nie zachwyciła, a metalowe krzesełka były wyjątkowo niewygodne. Na szczęście miła obsługa i pyszne jedzenie zrekompensowały mi wszelkie braki w estetyce i wygodzie.

Gdy zobaczyłam obszerną kartę dań, nie wiedziałam, na co się zdecydować. Kusiły mnie zwłaszcza ślimaki po burgundzku, na które na pewno będę musiała tu wrócić. Ostatecznie zdecydowałam się jednak na delikatne foie gras (tłustą gęsią wątróbkę) z plackiem z batatów (słodkich ziemniaków) podawane na carpaccio z kalarepy w porto (22 zł). Miałam pewne obawy co do tego zestawu, ale okazało się, że to niecodzienne połączenie składników było wyjątkowo smakowite. Myślę, że tylko bardzo utalentowany (i odważny) szef kuchni mógł sobie pozwolić na taki kulinarny eksperyment. Chapeau bas! :)


Zazwyczaj, gdy widzę gdzieś w menu francuską zupę cebulową, nie mogę się powstrzymać, żeby jej nie zamówić. Nie inaczej było i tym razem. Zupa w Zazie (9 zł) była dość smaczna, choć niestety daleko jej do tej, którą jadłam w La Taverne de l'Arbre Sec w Paryżu.


Moja koleżanka, Gosia, jadła bardzo dobrą tartę alzacką z boczkiem, brie, jabłkiem i czerwoną cebulą (11 zł / kawałek). A na deser wzięłyśmy na spółkę gruszkę gotowaną w białym winie z sosem migdałowym (11 zł). Sos był przepyszny i krył w sobie całe migdały (uwaga na zęby!), jednak sama gruszka była tak słodka i wygotowana, że straciła cały naturalny aromat. A szkoda, bo to danie ma ogromny potencjał.


Wystrój Zazie wydaje mi się tak neutralny, a jedzenie tak pyszne, że jest to idealna restauracja na praktycznie każdą okazję: od rodzinnego obiadu z dziećmi i psem, przez spotkanie ze znajomymi, po romantyczną randkę. Radzę tylko zrobić wcześniejszą rezerwację, bo często wszystkie stoliki są już zajęte. Jednak biorąc pod uwagę jakość ich francuskiego jedzenia, wcale się temu nie dziwię. :)

Adres: ul. Józefa 34, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.zaziebistro.pl


PS. A na deser francuska piosenkarka Zaz, której imię zawsze kojarzy mi się z Zazie. ;)


niedziela, 8 grudnia 2013

LA PETITE FRANCE – PRAWIE JAK W PARYŻU


Po wizycie w Charlotte postanowiłam przetestować także inne francuskie knajpki w Krakowie. Zaczęłam od bistro La Petite France, które nie tylko z nazwy kojarzy mi się z naszym tegorocznym wyjazdem do Francji. Spędziliśmy wtedy ponad tydzień w Paryżu, zwiedzając wszystkie najważniejsze atrakcje typu Wersal czy Luwr, jednak najmilej wspominamy spacery po urokliwej artystycznej dzielnicy Saint-Germain-des-Prés, po której oprowadzał nas zaprzyjaźniony Francuz. W małych bistro na chodnikach wąskich uliczek siedzieli lekko zblazowani paryżanie, popijając espresso z miniaturowych filiżanek i podjadając od niechcenia francuskie przysmaki.


Tak właśnie się poczułam, gdy po powrocie do Krakowa wybraliśmy się do La Petite France, znajdującej się w stosunkowo spokojnej części ulicy św. Tomasza. Wnętrze jest bardzo minimalistyczne: ozdabiają je jedynie czarno-białe zdjęcia paryskich bistro oraz smakowicie wyeksponowane francuskie sery i przetwory. Za to przy ładnej pogodzie można usiąść przy stolikach na zewnątrz i poczuć się prawie jak w Paryżu (o ile oczywiście nie zaczepi nas jakiś swojski menel ;)).


W zmieniającym się sezonowo menu znajdują się typowo francuskie potrawy przygotowane w przeważającej mierze z oryginalnych francuskich składników. Nam najbardziej posmakowała saszetka z niebieskim serem fourme d'ambert, gruszką i bukietem sałat (17 zł) oraz sałatka z kozim serem, rukolą i malinami polana octem malinowym (21 zł). W ogóle bardzo lubię połączenie ostrych serów i słodkich owoców, zwłaszcza gdy składniki są świeże i aromatyczne. Kolację popijaliśmy białym winem muscadet (8 zł /kieliszek) oraz czerwonym bordeaux (12 zł /kieliszek).


Desery również były bardzo apetyczne (ok. 8-12 zł). Zestaw kawa + 3 małe porcje deserów pozwala spróbować obłędnej tarty cytrynowej, ciasta czekoladowego oraz niewielkiej kokilki crème brûlée. Szkoda tylko, że sama kawa nie była zbyt smaczna. A jeżeli lubicie czekoladę, nie możecie przegapić fondant au chocolat podawanego na ciepło z lodami waniliowymi (12 zł). Jest to ciasto, które ma chyba najwięcej czekolady w czekoladzie, bo kiedy przebijecie się już przez mocno kakaową skórkę, w środku czeka Was niespodzianka – gęsta, roztopiona czekolada, od której fondant wziął swoją nazwę. Uwielbiam ten deser, a wersja podawana w La Petite France należała do jednej z najlepszych, jakie jadłam.


Na miejscu jest też sklepik, w którym można kupić różne francuskie specjały. Mi bardzo posmakował dość słodki krem z kasztanów (crème de marrons) popularnej we Francji firmy Bonne Maman (czyli dobra mamusia), którym można smarować chleb lub naleśniki. Niestety, jak to bywa z markowymi produktami, ceny nie należą do najniższych...


Porcje w La Petite France są dość niewielkie, więc jest to raczej opcja na lekki lunch lub kolację niż na obfity obiad. Choć wnętrze nie jest szczególnie przytulne, myślę, że jakość jedzenia rekompensuje inne braki. Na pewno będę tu wracać, gdy ogarnie mnie tęsknota za Francją, Paryżem i mocno czekoladowymi deserami. :)

PS. Na górze strony pojawiły się kolejne zakładki. Mam nadzieję, że pomogą Wam się poruszać po moim blogu. :)



Adres: ul. św. Tomasza 25, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: www.lapetitefrance.pl oraz facebook

piątek, 30 sierpnia 2013

CHARLOTTE W WARSZAWIE – CZY JEST TAM AŻ TAK HIPSTERSKO?

 

Ponoć najbardziej hipsterskim miejscem w Warszawie jest Plac Zbawiciela, a najbardziej hipsterskim miejscem na Placu Zbawiciela jest Charlotte. Będąc akurat w Warszawie postanowiłam to zbadać, zwłaszcza że francuska kawiarnia i piekarnia Charlotte w Krakowie wzbudziła moją niekłamaną sympatię (do poczytania tutaj).


Plac Zbawiciela to chyba jeden z bardziej urokliwych zakątków Stolicy. Nad okrągłym placem z solidną, socrealistyczną zabudową dominuje neobarokowy kościół Najświętszego Zbawiciela oraz na w pół spalona kwiatowa tęcza, która ponoć ma zostać niedługo odbudowana. :) Charlotte mieści się w jednej z kamienic z kolumnadą, pod którą urządzono przyjemny ogródek z widokiem na cały Plac. Wnętrze kawiarni jest dość surowe i industrialne, ale ożywia je ogromny, wspólny stół ozdobiony świeżymi kwiatami.

Razem z Jasmine usiadłyśmy przy jednym z nielicznych wolnych stolików pod kolumnadą i natychmiast podszedł do nas uroczy kelner. Ze swoją grzecznie zaczesaną na bok grzywką i nienagannie białą koszulą zupełnie nie przypominał hipstera. Rozglądałyśmy się dyskretnie, ale niestety nie dostrzegłyśmy nikogo stukającego na maszynie do pisania, chodzącego w ubraniach po dziadku, albo chociaż noszącego oprawki okularów bez szkieł. Poczułyśmy się tym lekko zawiedzione. ;)


Także żadna pozycja w menu nie wydała nam się szczególnie hipsterska. Miałyśmy problem, żeby wybrać tylko po jednym z francuskich specjałów, ale w końcu Jasmine zamówiła quiche z szynką i szparagami (9 zł), a ja pain perdu (dosłownie „zagubiony chleb” po francusku), czyli grzankę zanurzoną w mleku i jajku (12 zł). Quiche była bardzo dobra (tak, tak, la quiche jest rodzaju żeńskiego, też mnie to kiedyś zadziwiło ;)), a pain perdu był złocisty, chrupiący i obficie polany miodem. Mniam. :)


Popijając aromatyczną kawę, powoli traciłyśmy nadzieję na spotkanie prawdziwego hipstera, ale nagle go dostrzegłam! Miał kapelusz (czyżby po dziadku?), grube, czarne oprawki okularów, kraciastą koszulę i podwinięte do kolan sztruksowe rurki oraz znak rozpoznawczy – eleganckie, skórzane buty bez skarpetek. A więc jednak Charlotte czasami bywa siedliskiem hipsterów. Zagadka rozwiązana. :)

Adres: Plac Zbawiciela, Warszawa

PS. Na górze strony pojawiła się nowa zakładka: Spis restauracji. Mam nadzieję, że pomoże Wam się poruszać po moim blogu. Kolejne zakładki w przygotowaniu. :)