niedziela, 26 stycznia 2014

WEEKEND W DUBLINIE CZĘŚĆ 2: OWOCE MORZA I PUBY

OWOCE MORZA

W kraju wyspiarskim, a szczególnie w Dublinie leżącym u ujścia rzeki Liffey do Morza Irlandzkiego, nie może oczywiście zabraknąć ryb i innych wodnych żyjątek. Irlandczycy uwielbiają układać piosenki na temat swojego jedzenia, a chyba najbardziej znaną z nich jest „Molly Malone” o ślicznej sprzedawczyni owoców morza, której towar jest „żywy, ju-hu!” (alive, alive, oh!). Molly ma nawet swój własny pomnik przy głównej ulicy Dublina, Grafton Street, nazywany żartobliwie „The Trollop With The Scallop” (w wolnym tłumaczeniu: „Cizia z rybą” :)).


Aby spróbować najświeższych owoców morza, wybraliśmy się do urokliwej nadmorskiej miejscowości Howth, do której z centrum Dublina można dotrzeć podmiejską kolejką DART w niecałe pół godziny. Wygłodniali po spacerze po molo postanowiliśmy zjeść półmisek owoców morza dla dwojga w polecanej nam restauracji Deep. Ponieważ jednak było to słoneczne, niedzielne popołudnie, okazało się, że nie tylko wpadliśmy na ten pomysł, i w Deep nie było już żadnych wolnych stolików. Zrezygnowani poszliśmy do sąsiedniego lokalu – Brass Monkey, gdzie z braku miejsca musieliśmy siedzieć przy barze.


Mam dość mieszane uczucia co do Brass Monkey. Niektóre potrawy były bardzo smaczne, zwłaszcza bogata, rybna zupa chowder (6,50 euro), ale niektóre wręcz niejadalne, jak okrutnie kwaśna zupa tajska (5,50 euro). Także półmisek owoców morza był nierówny (40 euro) – smażone kalmary oraz łosoś z grilla były świeże i dobrze doprawione, podczas gdy ryba w panierce nie miała w ogóle smaku. Obsługa była przesympatyczna, ale próbowała nas oszukać na 1,50 euro. Niby nie jest to majątek, a po zwróceniu mu uwagi, kelner bardzo nas przepraszał za pomyłkę, jednak niesmak pozostał. ;)


Brass Monkey
Adres: 12 West Pier, Howth, Dublin
Strona www: www.brassmonkey.ie

PUBY


Na szczęście puby w Dublinie okazały się tak świetne, jak się spodziewałam, a może nawet lepsze. Żeby schronić się przed deszczem, weszliśmy do przytulnego Peter's Pub niedaleko parku St Stephen's Green. Poprosiliśmy przemiłego barmana o coś na rozgrzewkę, a on podał nam gorący cider (cydr) z cynamonem i goździkami (3,90 euro) oraz kawę po irlandzku (z whisky) ozdobioną trójlistną koniczynką, która jest symbolem Irlandii. (7,00 euro). Oba napoje były przepyszne i rzeczywiście bardzo rozgrzewające. To, co mnie zaskoczyło w Peter's Pub, to fakt, że jest to miejsce spotkań dla każdego: od rodzin z dziećmi, przez turystów takich jak my, po osoby w starszym wieku, które nie ustępowały w zabawie (i piciu ;)) młodszej klienteli.

Peter's Pub
Adres: 1 Johnson Place, Dublin 2
Strona www: www.peterspub.ie

IRLANDZKIE PIWA


Nasza druga wyprawa do pubu miała na celu degustację słynnych irlandzkich piw. Jadąc z lotniska na początku naszego weekendu, zwierzyłam się taksówkarzowi, że nie przepadam za piwem Guinness. Taksówkarz dał mi wtedy dwie rady. Po pierwsze Guinness nie lubi podróżować, więc najlepiej pić go jak najbliżej jego miejsca powstania, czyli dublińskiego browaru Guinness Brewery. Po drugie, jeżeli nie lubię gorzkiego posmaku, mogę poprosić barmana o dolanie soku porzeczkowego, który zabije goryczkę. Ta druga rada odnosi się niestety tylko do kobiet, ponieważ zdaniem taksówkarza picie piwa z sokiem jest niemęskie. ;)


Gdy wybraliśmy się na wieczorny wypad do pubu O'Neills przy Trinity College z muzyką na żywo, okazało się taksówkarz miał całkowitą rację. Guinness smakuje znacznie lepiej w Dublinie niż w Krakowie, a z sokiem porzeczkowym jest już zupełnie obłędny. Spróbowaliśmy też lokalnego jasnego ale o wdzięcznej nazwie Galway Hooker (5,60 euro), a ja nie mogłam się oprzeć gorącej czekoladzie ze śmietankowym likierem Baileys i marshmallows (słodkimi piankami) do posypki. Mniam! :)

O'Neills Bar and Restaurant
Adres: 2 Suffolk Street, Dublin 2
Strona www: www.oneillsbar.com


Po takim świetnym weekendzie z przepysznym jedzeniem i piciem nie chciało nam się wracać do śnieżnego Krakowa. Niestety obowiązki wzywały, więc następnego dnia wsiedliśmy do samolotu powrotnego, zabierając ze sobą na pocieszenie pięć opakowań irlandzkiego sera cheddar i planując już zakup likieru Baileys. Slàinte! :)




2 komentarze:

  1. Ech... Ale cudny weekend... Rozmarzyłam się:) Nie mogę się nadziwić, jak Wam się udało zmieścić tyle punktów programu w tak krótkim czasie:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najchętniej zamieszkałabym nad Morzem Irlandzkim, racząc się codziennie owocami morza i guinnessem z porzeczką. Mam wrażenie, że w Irlandii czas płynie inaczej. Może to zasługa irlandzkich skrzatów? ;)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.