OWOCE MORZA
W kraju wyspiarskim, a
szczególnie w Dublinie leżącym u ujścia rzeki Liffey do Morza
Irlandzkiego, nie może oczywiście zabraknąć ryb i innych wodnych
żyjątek. Irlandczycy uwielbiają układać piosenki na temat
swojego jedzenia, a chyba najbardziej znaną z nich jest „Molly
Malone” o ślicznej sprzedawczyni owoców morza, której towar
jest „żywy, ju-hu!” (alive, alive, oh!). Molly ma nawet swój
własny pomnik przy głównej ulicy Dublina, Grafton Street, nazywany
żartobliwie „The Trollop With The Scallop” (w wolnym
tłumaczeniu: „Cizia z rybą” :)).
Aby spróbować
najświeższych owoców morza, wybraliśmy się do urokliwej
nadmorskiej miejscowości Howth, do której z centrum Dublina można
dotrzeć podmiejską kolejką DART w niecałe pół godziny.
Wygłodniali po spacerze po molo postanowiliśmy zjeść półmisek
owoców morza dla dwojga w polecanej nam restauracji Deep. Ponieważ
jednak było to słoneczne, niedzielne popołudnie, okazało się, że
nie tylko wpadliśmy na ten pomysł, i w Deep nie było już żadnych
wolnych stolików. Zrezygnowani poszliśmy do sąsiedniego lokalu –
Brass Monkey, gdzie z braku miejsca musieliśmy siedzieć przy barze.
Mam dość mieszane
uczucia co do Brass Monkey. Niektóre potrawy były bardzo smaczne,
zwłaszcza bogata, rybna zupa chowder (6,50 euro), ale niektóre
wręcz niejadalne, jak okrutnie kwaśna zupa tajska (5,50 euro).
Także półmisek owoców morza był nierówny (40 euro) – smażone
kalmary oraz łosoś z grilla były świeże i dobrze doprawione,
podczas gdy ryba w panierce nie miała w ogóle smaku. Obsługa była
przesympatyczna, ale próbowała nas oszukać na 1,50 euro. Niby nie
jest to majątek, a po zwróceniu mu uwagi, kelner bardzo nas
przepraszał za pomyłkę, jednak niesmak pozostał. ;)
Brass Monkey
Adres: 12 West Pier,
Howth, Dublin
Strona www:
www.brassmonkey.ie
PUBY
Na szczęście puby w
Dublinie okazały się tak świetne, jak się spodziewałam, a może
nawet lepsze. Żeby schronić się przed deszczem, weszliśmy do
przytulnego Peter's Pub niedaleko parku St Stephen's Green.
Poprosiliśmy przemiłego barmana o coś na rozgrzewkę, a on podał
nam gorący cider (cydr) z cynamonem i goździkami (3,90 euro) oraz
kawę po irlandzku (z whisky) ozdobioną trójlistną koniczynką,
która jest symbolem Irlandii. (7,00 euro). Oba napoje były
przepyszne i rzeczywiście bardzo rozgrzewające. To, co mnie
zaskoczyło w Peter's Pub, to fakt, że jest to miejsce spotkań dla
każdego: od rodzin z dziećmi, przez turystów takich jak my, po
osoby w starszym wieku, które nie ustępowały w zabawie (i piciu
;)) młodszej klienteli.
Peter's Pub
Adres: 1 Johnson Place,
Dublin 2
Strona www: www.peterspub.ie
IRLANDZKIE PIWA
Nasza druga wyprawa do
pubu miała na celu degustację słynnych irlandzkich piw. Jadąc z
lotniska na początku naszego weekendu, zwierzyłam się
taksówkarzowi, że nie przepadam za piwem Guinness. Taksówkarz dał
mi wtedy dwie rady. Po pierwsze Guinness nie lubi podróżować, więc
najlepiej pić go jak najbliżej jego miejsca powstania, czyli
dublińskiego browaru Guinness Brewery. Po drugie, jeżeli nie lubię
gorzkiego posmaku, mogę poprosić barmana o dolanie soku
porzeczkowego, który zabije goryczkę. Ta druga rada odnosi się
niestety tylko do kobiet, ponieważ zdaniem taksówkarza picie piwa z
sokiem jest niemęskie. ;)
Gdy wybraliśmy się na
wieczorny wypad do pubu O'Neills przy Trinity College z muzyką na żywo, okazało się
taksówkarz miał całkowitą rację. Guinness smakuje znacznie
lepiej w Dublinie niż w Krakowie, a z sokiem porzeczkowym jest już
zupełnie obłędny. Spróbowaliśmy też lokalnego jasnego ale o
wdzięcznej nazwie Galway Hooker (5,60 euro), a ja nie mogłam się oprzeć
gorącej czekoladzie ze śmietankowym likierem Baileys i marshmallows
(słodkimi piankami) do posypki. Mniam! :)
O'Neills Bar and Restaurant
Adres: 2 Suffolk Street, Dublin 2
Strona www: www.oneillsbar.com
Po takim świetnym
weekendzie z przepysznym jedzeniem i piciem nie chciało nam się
wracać do śnieżnego Krakowa. Niestety obowiązki wzywały, więc
następnego dnia wsiedliśmy do samolotu powrotnego, zabierając ze
sobą na pocieszenie pięć opakowań irlandzkiego sera cheddar i
planując już zakup likieru Baileys. Slàinte! :)
Ech... Ale cudny weekend... Rozmarzyłam się:) Nie mogę się nadziwić, jak Wam się udało zmieścić tyle punktów programu w tak krótkim czasie:D
OdpowiedzUsuńNajchętniej zamieszkałabym nad Morzem Irlandzkim, racząc się codziennie owocami morza i guinnessem z porzeczką. Mam wrażenie, że w Irlandii czas płynie inaczej. Może to zasługa irlandzkich skrzatów? ;)
Usuń