niedziela, 6 kwietnia 2014

NAJEDZENI FEST! SLOW FOOD (KRAKÓW 6. 04. 2014) – FESTIWAL ŻYCZLIWOŚCI?


Jadąc dzisiaj na Najedzeni Fest! Slow Food, zastanawiałam się, dlaczego właściwie tak bardzo lubię ten festiwal? Jest na nim zawsze tłoczno i gwarno, ciągle coś się dzieje, każdy próbuje dostać najlepsze kąski, a w salach Hotelu Forum przeciskają się blogerzy z aparatami, dzieci, psy oraz reszta wygłodniałej populacji Krakowa i okolic. Jako osoba nieznosząca tłumów, powinnam omijać to miejsce szerokim łukiem. A mimo to wracam na praktycznie każdą edycję festiwalu. Dlaczego?


Myślę, że odpowiedzią jest jedno słowo: życzliwość. Choć na Najedzeni Fest! przychodzą tłumy, to wydaje mi się, że są to tłumy życzliwe. Obcy ludzie uśmiechają się do siebie, wymieniają uwagami na temat potraw, jedząc przy wspólnym stole na tarasie albo czekając cierpliwie w niekiedy naprawdę długich kolejkach. Spontanicznie nawiązują się nowe znajomości, nawet jeżeli trwają one tylko przez kilka minut wspólnego degustowania kozich serów czy wina.


Dla mnie dodatkową zaletę stanowi fakt, że na Najedzeni Fest! zawsze spotykam starych znajomych, do których należy grono zaprzyjaźnionych już wystawców, jednak za każdym razem odkrywam też coś nowego.


Paweł i Grzesiek z Gotowanie z Pasją serwują zawsze pyszne tarty, a ich dzisiejsza tarta z mielonym schabem i gałką muszkatołową była małym arcydziełem! :)


Do HummusAmamamusi była spora kolejka, ale na szczęście w końcu udało mi się kupić hummus z wędzoną śliwką czyli suską sechlońską. Okazał się tak dobry, że zniknął niemal natychmiast po przyniesieniu go do domu.


Fattorie DelDuca zawsze przyciąga mnie swoimi włoskimi serami, a dzisiaj także polsko-włoskimi pierożkami, które miały ciasto jak na polskie pierogi, a farsz był włoski.


Ponieważ dzisiejsza edycja była poświęcona głównie slow food, nie brakowało stoisk ze swojskimi twarogami, oscypkami, chlebem czy nawet jajkami, ale mnie najbardziej zafascynowały proziaki (nie mylić z prosiakami :P). Okazało się, że jest to tradycyjne pieczywo z Podkarpacia wypiekane na sodzie (zwanej gwarowo „prozą” - stąd ich nazwa). Posmarowane masłem czosnkowym smakowały wybornie.


Prawdziwą bombą smakową (i kaloryczną?) okazały się ciasta z nieznanej mi do tej pory Bomby na Placu. Sernik z białą czekoladą i z polewą z matcha (japońską zieloną herbatą) bardziej przypadł do gustu Gosi, za to ja nie mogłam oderwać się od ciasta z kaszy jaglanej i pomarańczy.


Bardzo ciekawie prezentowało się też stoisko z portugalskimi specjałami art food, na którym podawano m. in. apetycznie wyglądającą kiełbasę chouriço. Nad stoiskiem sprawował pieczę uroczy symbol Portugalii, Kogut z Barcelos (na pierwszym zdjęciu).


Nie wiem, czy organizatorzy Najedzeni Fest! dodają czegoś (prozacu? :P) do jedzenia, czy może to po prostu wpływ sympatycznej atmosfery, ale zawsze wychodzę z ich festiwalu odrobinkę szczęśliwsza. Mam tylko nadzieję, że w miarę rozrastania się eventu, nie zatraci on tego, co w nim najcenniejsze - życzliwości.


Strona eventu: tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.