Jadąc
dzisiaj na Najedzeni Fest! Slow Food, zastanawiałam się, dlaczego
właściwie tak bardzo lubię ten festiwal? Jest na nim zawsze
tłoczno i gwarno, ciągle coś się dzieje, każdy próbuje dostać
najlepsze kąski, a w salach Hotelu Forum przeciskają się blogerzy
z aparatami, dzieci, psy oraz reszta wygłodniałej populacji Krakowa
i okolic. Jako osoba nieznosząca tłumów, powinnam omijać to
miejsce szerokim łukiem. A mimo to wracam na praktycznie każdą
edycję festiwalu. Dlaczego?
Myślę, że
odpowiedzią jest jedno słowo: życzliwość. Choć na Najedzeni
Fest! przychodzą tłumy, to wydaje mi się, że są to tłumy
życzliwe. Obcy ludzie uśmiechają się do siebie, wymieniają
uwagami na temat potraw, jedząc przy wspólnym stole na tarasie albo
czekając cierpliwie w niekiedy naprawdę długich kolejkach.
Spontanicznie nawiązują się nowe znajomości, nawet jeżeli trwają
one tylko przez kilka minut wspólnego degustowania kozich serów czy
wina.
Dla mnie
dodatkową zaletę stanowi fakt, że na Najedzeni Fest! zawsze
spotykam starych znajomych, do których należy grono
zaprzyjaźnionych już wystawców, jednak za każdym razem odkrywam
też coś nowego.
Paweł i
Grzesiek z Gotowanie z Pasją serwują zawsze pyszne tarty,
a ich dzisiejsza tarta z mielonym schabem i gałką muszkatołową
była małym arcydziełem! :)
Do HummusAmamamusi była spora kolejka, ale na szczęście w końcu udało mi
się kupić hummus z wędzoną śliwką czyli suską sechlońską.
Okazał się tak dobry, że zniknął niemal natychmiast po
przyniesieniu go do domu.
Fattorie DelDuca zawsze przyciąga mnie swoimi włoskimi serami, a dzisiaj także
polsko-włoskimi pierożkami, które miały ciasto jak na polskie
pierogi, a farsz był włoski.
Ponieważ
dzisiejsza edycja była poświęcona głównie slow food, nie
brakowało stoisk ze swojskimi twarogami, oscypkami, chlebem czy
nawet jajkami, ale mnie najbardziej zafascynowały proziaki (nie
mylić z prosiakami :P). Okazało się, że jest to tradycyjne
pieczywo z Podkarpacia wypiekane na sodzie (zwanej gwarowo „prozą”
- stąd ich nazwa). Posmarowane masłem czosnkowym smakowały
wybornie.
Prawdziwą
bombą smakową (i kaloryczną?) okazały się ciasta z nieznanej mi
do tej pory Bomby na Placu. Sernik z białą czekoladą i z polewą z matcha
(japońską zieloną herbatą) bardziej przypadł do gustu Gosi, za
to ja nie mogłam oderwać się od ciasta z kaszy jaglanej i
pomarańczy.
Bardzo
ciekawie prezentowało się też stoisko z portugalskimi specjałami
art food, na którym podawano m. in. apetycznie wyglądającą
kiełbasę chouriço. Nad stoiskiem sprawował pieczę uroczy symbol
Portugalii, Kogut z Barcelos (na pierwszym zdjęciu).
Nie wiem,
czy organizatorzy Najedzeni Fest! dodają czegoś (prozacu? :P) do
jedzenia, czy może to po prostu wpływ sympatycznej atmosfery, ale
zawsze wychodzę z ich festiwalu odrobinkę szczęśliwsza. Mam tylko
nadzieję, że w miarę rozrastania się eventu, nie zatraci on tego,
co w nim najcenniejsze - życzliwości.
Strona
festiwalu: http://najedzenifest.blogspot.com/
Strona
eventu: tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.