piątek, 30 stycznia 2015

ŚNIADANIE W KRAKOWIE – CO, GDZIE I ZA ILE?


Ostatnio znajoma zapytała mnie, gdzie można zjeść dobre śniadanie w Krakowie. Nie należę do rannych ptaszków, więc z reguły jem śniadanie albo w domu, albo nie jem go w ogóle... Dlatego gdy już wybiorę się rano na miasto, staram się zbytnio nie eksperymentować i idę do jednej z moich sprawdzonych restauracji, gdzie na pewno dostanę coś smacznego i pożywnego. Oto kilka moich ulubionych miejsc.

KOLANKO NO 6


Bufet śniadaniowy w Kolanku (zwłaszcza niedzielny) jest tak pyszny, że napisałam o nim osobny post. Za 18 zł od osoby można jeść i pić do woli. A jeżeli akurat skończą się wszystkie śniadaniowe pyszności, zawsze zostają Wam obłędne kolankowe naleśniki.

Adres: ul. Józefa 17, Kraków (Kazimierz)
Strona www: www.kolanko.net

HAMSA HUMMUS & HAPPINESS


Zestawy śniadaniowe (ok. 16-18 zł) oraz weekendowy bufet można znaleźć też w mojej ulubionej bliskowschodniej restauracji Hamsa Hummus & Happiness. Niestety jeszcze nigdy nie udało mi się tam dotrzeć w godzinach porannych, ale jeżeli ich śniadania są tak pyszne jak hummus i dania obiadowe, to koniecznie trzeba się tam wybrać.

Adres: ul. Szeroka 2, Kraków (Kazimierz)
Strona www: hamsa.pl

TRIBECA U SZOŁAYSKICH


TriBeCa w Kamienicy Szołayskich to przytulne i stosunkowo niedroga kawiarnia, w której można zaszyć się na wygodnej sofie, zjeść kanapki na ciepło (ok. 9-14 zł) i wypić pyszną kawę (ok. 8-15 zł). Idealne miejsce na zimową słotę.

Adres: Plac Szczepański 9, Kraków (Stare Miasto)

CHARLOTTE W KRAKOWIE


Zestawy śniadaniowe (ok. 11-25 zł) oraz francuskie przysmaki serwowane są w Charlotte codziennie do północy. Na takie śniadanie zdąży nawet największy śpioch. ;)

Adres: Plac Szczepański, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: bistrocharlotte.com

DYNIA RESTO BAR


Innym moim ulubionym miejscem nie tylko śniadaniowym jest Dynia Resto Bar. Zestawy z kanapkami, omletem albo jajecznicą kosztują ok. 11 – 23 zł. Bonusem jest ukryty letni ogródek z drzewami i paprociami.

Adres: ul. Krupnicza 20, Kraków
Strona www: dynia.krakow.pl

PIEKARNIA I KAWIARNIA LAJKONIK


Dobre miejsce na szybkie śniadanie albo przekąskę na Starym Mieście. Słodkie bułki, kanapki na ciepło (ok. 4-10 zł), kawa, herbata i kakao (od 5 zł) w trzech kawiarniach: na placu Dominikańskim, na Karmelickiej i na Basztowej.

Adres: 3 piekarnie i kawiarnie w Krakowie (Stare Miasto)
Strona www: www.lajkonik-pik.pl



A Wy gdzie najchętniej jecie śniadanie na mieście? Napiszcie w komentarzach albo na facebooku, a ja chętnie sprawdzę wszystkie Wasze rekomendacje. Może to mnie wreszcie zmobilizuje do wcześniejszego wstawania? ;)

czwartek, 6 listopada 2014

ZA GOTYCKĄ FASADĄ – SPOTKANIE Z SIMONEM TAXACHEREM W HOTELU COPERNICUS (KRAKÓW)


Kilka lat temu natknęłam się w gazecie na artykuł o krakowskim Hotelu Copernicus. Z artykułu zapamiętałam tylko dwie rzeczy: historyczny rodowód hotelu oraz widok na Wawel rozpościerający się z tarasów na dachu. Hotel często gości różne sławy przybywające do Krakowa (m. in. mojego ulubionego aktora Benedicta Cumberbatcha), ale ponieważ ja do ich grona stanowczo się nie zaliczam, do tej pory pozostawały mi tylko spacery urokliwą ulicą Kanoniczą i zastanawianie się, co kryje się za imponującą gotycką fasadą.


Jednak ku mojej wielkiej radości kilka tygodni temu dostałam maila z zaproszeniem na „drobne przekąski” oraz konferencję prasową ze słynnym austriackim szefem kuchni Simonem Taxacherem, która miała odbyć się właśnie w Hotelu Copernicus. Jak możecie się domyślić, nie mogłam przepuścić takiej okazji.


Spotkanie odbyło się 17 października 2014 r. w ramach prestiżowego festiwalu Gourmet Relais & Châteaux, którego zwieńczeniem w tym roku była siedmiodaniowa kolacja przygotowana przez obsypanego nagrodami (m. in. dwoma gwiazdkami Michelin) Simona Taxachera, właściciela alpejskiego hotelu i restauracji Rosengarten w Tyrolu.


A oto kilka ciekawostek, które zapamiętałam z rozmowy toczącej się przy masywnym, drewnianym stole w hotelowej restauracji.

  • Simon Taxacher stara się łączyć tyrolskie produkty regionalne ze składnikami z innych krajów tak, aby jego kuchnia nie stała się zbyt monotonna
  • przywiązuje bardzo dużą wagę do wyglądu i struktury swoich potraw, a także do zastawy, na której są serwowane
  • ponieważ na co dzień pracuje nawet po 16 godzin dziennie, w domu przygotowuje tylko proste, niezbyt czasochłonne dania
  • zmienia menu pod koniec sezonu narciarskiego, gdy w restauracji robi się spokojniej
  • bardzo ceni sobie pracę zespołową i bardzo chwali sobie swoich współpracowników
  • choć cieszą go liczne nagrody i wyrazy uznania, zawsze przygotowuje swoje potrawy z myślą o gościach odwiedzających jego hotel, a nie krytykach kulinarnych

„Drobne przekąski”, o których wspominał mail, okazały się w rzeczywistości trzema z siedmiu dań z menu przygotowanego na festiwalową kolację. Jedzenie było nie tylko pyszne, ale też pięknie podane. Niektóre z potraw przypominały wręcz małe dzieła sztuki. Odpowiednie, austriackie wina dobrał sommelier Andreas Katona. A oto, co jedliśmy:


Buraki starym sposobem, rokitnik, twarożek


Jak wyjaśnił pan Taxacher, są to niewielkie buraczki uprawiane tradycyjną metodą w Tyrolu. Podano je z twarogiem górskim, rokitnikiem i bezą z soku z buraka. Wszystkie składniki świetnie się ze sobą komponowały, jednak moim faworytem został pyszny, kremowy twarożek z alpejskiego mleka przygotowywany własnoręcznie przez szefa kuchni i jego zespół. Do buraczków podano austriackie wino 2012 Grüner Veltliner o korzennej nucie z wyczuwalnym posmakiem czarnego pieprzu.

Policzek cielęcy słód daktylowy, topinambur


Ponoć policzek wołowy stosunkowo rzadko pojawia się w restauracjach, ponieważ wykorzystywany jest przez weterynarzy do badania stanu zdrowia ubitego zwierzęcia. Tak więc szef kuchni musi współpracować z weterynarzem, który przy badaniu nie naruszy struktury tkanki. Ponieważ nie jem mięsa, nie mogłam niestety ocenić smaku zaserwowanego nam policzka, ale siedząca obok mnie Ada z Pora coś zjeść bardzo chwaliła jego smak i rozpływającą się w ustach konsystencję. Ja za to z przyjemnością wyjadłam sos daktylowy i wszystkie dodatki, zwłaszcza topinambur – tradycyjne, choć dziś zapomniane warzywo, które powoli wraca do kulinarnych łask. Choć z reguły nie przepadam za czerwonymi winami, zachwyciło mnie serwowanej do tej potrawy pinot noir (rocznik 2009) z niewielkiej austriackiej winnicy. To było zdecydowanie jedno z najlepszych win, jakie w życiu piłam. :)

Ogród: śliwki, nitro-czekolada, gin tonic


A na deser zjedliśmy nitro-czekoladę, czyli czekoladę spienioną ciekłym azotem, której strukturą przypominała coś między lodami a ptasim mleczkiem. Czekolada była podawana z pysznym sosem śliwkowym, pianką z ginu i toniku (spienionych w syfonie) oraz świeżymi koniczynkami. Deserowe różowe wino Rosenmuskateller miało przyjemny posmak róży, choć mi wydało się już nieco za słodkie.


Całe spotkanie przebiegło w bardzo sympatycznej atmosferze. Wyszłam z niego bogatsza o nowe wrażenia kulinarne, nowe znajomości i paczuszkę z tyrolskimi przysmakami (m. in. moim ukochanym sokiem z czarnego bzu). A teraz nareszcie wiem, co kryje się za gotycką fasadą Hotelu Copernicus i przyznam szczerze, że rzeczywistość znacznie przewyższyła moje (i tak już wysokie) oczekiwania. :)


PS. Chciałam bardzo podziękować właścicielom i pracownikom Copernicusa za zaproszenie, profesjonalną organizację spotkania oraz serdeczne przyjęcie. A szczególne podziękowania należą się panu Simonowi Taxacherowi i całemu jego zespołowi za przygotowanie dla nas przepysznych potraw oraz podzielenie się z nami swoją kulinarną wiedzą.


Adres: Hotel Copernicus, ul. Kanonicza 16, Kraków (Stare Miasto)

Adres: Hotel Restauracja Spa Rosengarten,
Aschauerstrasse 46, 6365 Kirchberg, Tyrol, Austria


Festiwal Gourmet Relais & Châteaux: www.gourmetfestival.pl


piątek, 17 października 2014

BEZGLUTENOWE PIEROGI KONTRA RÓŻOWE KRASNALE (KRAKÓW)


W ten weekend przyjechała do mnie koleżanka ze Stanów, a ja stanęłam przed kulinarną zagadką. Gdzie mogę zabrać ją w Krakowie do restauracji, które serwują dania bezglutenowe (Kathryn cierpi na nietolerancję glutenu), wegetariańskie (obie nie jemy mięsa), a do tego wszystkiego smaczne? Rozwiązanie tej zagadki znalazłam w internecie (np. tutaj i tutaj), a poniżej znajdziecie relację z naszych kulinarnych przygód.

POD BARANEM – BEZGLUTENOWE PIEROGI


Niemal każdy obcokrajowiec, który przyjeżdża do Polski, marzy o spróbowaniu pierogów, ale czy można je gdzieś znaleźć w formie bezglutenowej? Okazało się, że tak: w restauracji Pod Baranem niedaleko Wawelu, która ma swojej ofercie chyba największy wybór potraw bezglutenowych w Krakowie. Nasze pierogi ruskie (24 zł) i z kapustą i grzybami (25 zł) były pyszne, polane roztopionym masłem z cebulką i pełne smakowitego nadzienia. Efekt psuło nieco za grube, kluchowate ciasto, ale Kathryn wyjaśniła, że to może być wina bezglutenowej mąki. Ogólnie wyszłyśmy stamtąd najedzone i bardzo zadowolone.

Adres: Pod Baranem, ul. św. Gertrudy 21, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: podbaranem.com

SHAKE & BAKE – BEZGLUTENOWE CIASTKA I SMOOTHIE


Następnego dnia na śniadanie wybrałyśmy się do kawiarni Shake & Bake w okolicach Teatru Bagatela, która serwuje bezglutenowe wypieki i koktajle. Wytrawne babeczki (z serem i oliwkami) były bardzo smaczne, ale niestety duże kryształki soli, którymi były posypane, psuły cały efekt, zmieniając babeczkę w żupy solne... Na szczęście bezglutenowe brownie z masłem orzechowym nie miały już tego mankamentu. W kawiarni towarzystwa dotrzymywały nam dwa różowe krasnoludki i różowa sarna. :)

Adres: Shake & Bake, ul. Dunajewskiego 2, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: shakeandbake.pl

CAFE MŁYNEK – WEGE I BEZ GLUTENU


W wegetariańskiej restauracji Cafe Młynek na krakowskim Kazimierzu miałyśmy problem z wyborem, bo wszystkie bezglutenowe dania i desery wydawały nam się bardzo apetyczne. W końcu zdałyśmy się na rekomendację sympatycznej kelnerki i zamówiłyśmy chrupiące placki ziemniaczane ze śmietaną oraz dość pikantny makaron z warzywami i ostrą papryczką. Porcje były tak sycące, że z żalem zrezygnowałyśmy z deseru. Ale za to po obiedzie wypiłyśmy kawę z kardamonem i rozgrzewający napój z imbirem, siedząc w restauracyjnym ogródku z widokiem na urokliwy Plac Wolnica.

Adres: Cafe Młynek, Plac Wolnica 7, Kraków (Kazimierz)
Strona www: cafemlynek.com

KAWIARNIE


Na szczęście większość napojów serwowanych w kawiarniach jest naturalnie bezglutenowa, więc mogłyśmy bez obaw wybrać się na pyszną kawę do mojej ukochanej Mleczarni na Kazimierzu (o której pisałam tutaj) i do Forum Przestrzenie nad Wisłą (o którym o dziwo jeszcze nie pisałam, chociaż ostatnio bardzo często tam chodzę na kawę, lemoniadę i leżakowanie ;)). Wybrałyśmy się też do Domówka Cafe, gdzie popijając cydr, grałyśmy w grę „Kolejka”, która w zabawny sposób przybliża PRL-owskie realia komitetu kolejkowego. Ogólnie przyjazd Kathryn okazał się sukcesem zarówno pod względem towarzyskim, jak i kulinarnym. :)


INNE

A oto kilka innych ciekawie zapowiadających się miejsc bezglutenowych, których niestety nie zdążyłyśmy już odwiedzić:

WieloPole3 (o którym pisałam tutaj) – restauracja ze smacznymi, nietypowymi daniami wegetariańskimi, wegańskimi i bezglutenowymi, ul. Wielopole 3 (Stare Miasto)
La Manzana – bezglutenowa restauracja meksykańska, ul. Miodowa 11 (Kazimierz)
Red – bezglutenowa cukiernia, ul. Smoluchowskiego 7 (Bronowice)
Nova Krova – bezglutenowe wegetariańskie burgery, Plac Wolnica 12 (Kazimierz)

PS. Wszystkie zdjęcia w tym wpisie zostały zrobione przez Kathryn. 

wtorek, 7 października 2014

LODZIARNIA TIFFANY (KRAKÓW) - PERSKIE LODY U TIFFANY'EGO


- Czy to jest w ogóle jadalne? - spytał mój znajomy, sceptycznie spoglądając na nasze lody szafranowe.
- Nie tylko jadalne, ale nawet bardzo smaczne. - odpowiedziałam. - Chociaż smakowałby jeszcze lepiej w połączeniu z jakimś innym, bardziej wyrazistym smakiem.


Siedzieliśmy na mojej ulubionej kamiennej ławce na Placu Szczepańskim, obserwując letni zmierzch zapadający nad Krakowem. Szum różnokolorowych strumieni wody wyrzucanych przez podświetlaną fontannę pod Pałacem Sztuki mieszał się z beztroskim gwarem dobiegającym z kawiarnianych ogródków. Obok mnie siedziała moja przyjaciółka EB, jedząc w zamyśleniu swoje lody o smaku perskiego szafranu i perskiej róży.



Kilka dni wcześniej odkryłam źródło tych wszystkich perskich przysmaków: niepozorną Lodziarnię Tiffany. Obsługiwał nas uśmiechnięty właściciel, który pochodzi z Iranu, skąd również sprowadza część składników do swoich lodów, m. in. szafran, różę, pistacje i kardamon. Lody są przygotowywane wyłącznie z naturalnych produktów i tak też smakują: świeżo i naturalnie. A w orzeźwiających lodach mango (które na szczęście nie miały nic wspólnego z okropnym, sztucznym aromatem spotykanym np. w jogurtach) czułam nawet kawałeczki świeżych owoców.



Jedna gałka kosztuje 3 albo 4 złote (w zależności od smaku), ale jest naprawdę spora. Miła obsługa, pyszne, naturalne lody i niecodzienne połączenia smaków zachęcają do kolejnych wizyt. Jedynym minusem jest nazwa, która żaden sposób nie kojarzy się z Bliskim Wschodem, a także niezbyt estetyczny wystrój lodziarni. Na szczęście zawsze można wyjść na zewnątrz i tak jak my usiąść na pobliskiej ławeczce, z której roztacza się piękny widok na Kamienicę Szołayskich, secesyjny budynek Teatru Starego i kolorową fontannę.

O moich innych ulubionych lodziarniach w Krakowie możecie przeczytać tutaj.

Adres: Plac Szczepański 7, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: link


niedziela, 21 września 2014

WIELOPOLE 3 (KRAKÓW) – WEGE NIE MUSI BYĆ NUDNE


Nigdy nie byłam wielką fanką mięsa, a od kilku miesięcy przestałam je w ogóle jeść. Niestety większość krakowskich restauracji serwuje stosunkowo niewielki wybór dań bezmięsnych: najczęściej tylko naleśniki, sałatki i pierogi. Dlatego gdy mam ochotę zjeść coś nietypowego, wybieram się do restauracji wegetariańskiej WieloPole 3.


Jak sama nazwa wskazuje, mieści się ona przy ulicy Wielopole 3 w okolicach Poczty Głównej w Krakowie. Ponieważ lokal znajduje się w piwnicy i ma dość ciemne ściany, panuje w nim zawsze lekki półmrok. Wystrój jest dość ascetyczny: proste, drewniane krzesła i stoły, skąpe dodatki, a zamiast serwetek lub podkładek – coś, co przypomina papier do pieczenia...


Na szczęście jakość jedzenia rekompensuje niedociągnięcia dekoratorskie. Menu jest dość krótkie i zmienia się sezonowo, co jest moim zdaniem dużą zaletą. W karcie dominują dania ze świeżymi warzywami oraz kaszami, m. in. smaczną kaszą bulgur, która jest bardzo popularna nie tylko w rodzimej Turcji, ale ponoć także w Skandynawii.


Bardzo smakowały mi też pulpety z kaszy gryczanej z wyrazistym sosem chrzanowo-morelowym (10 zł), jednak moim faworytem są placki ziemniaczane – podawane z jajkiem w koszulce albo smażonymi pieczarkami (ok. 10 zł). Mają chrupiącą skórkę i grubo starte kawałki ziemniaków, czyli dokładnie tak, jak lubię.


Flagowym napojem lokalu jest autorski drink Dawida Typa z młodego jęczmienia z syropem lawendowym (4,50 zł). Drink jest bardzo pożywny i orzeźwiający, ale jeżeli nie przepadacie za smakiem lawendy, polecam raczej domową lemoniadą z syropem z czarnego bzu. Na deser można zjeść niewielką, ale całkiem przyjemną w smaku babeczkę czekoladową (7,50 zł).


WieloPole 3 to świetne miejsce na niedrogi, oryginalny obiad albo kolację. Polecam szczególnie wegetarianom, weganom, osobom niejedzącym glutenu, a także wszystkim, którzy mają ochotę spróbować dań, które są zdrowe i pełne witamin, a równocześnie nie smakują jak trociny.


Plusy: smaczne, nietypowe dania wegetariańskie, niskie ceny, miła obsługa
Minusy: dość ciemne wnętrze, szary papier do pieczenia zamiast obrusów

Adres: Wielopole 3, Kraków (Stare Miasto)


PS. Na górze strony pojawiła się już zakładka z Kalendarium jesiennych imprez kulinarnych w Małopolsce. :)

niedziela, 6 lipca 2014

MŁODOPOLSKI PIKNIK Z NUTKĄ MELANCHOLII

Aleksander Gierymski, W altanie, 1882, fragment
Jedzenie na trawie to nie tylko miły sposób na spędzenie letniego popołudnia, ale również wdzięczny temat licznych dzieł sztuki. Wynalezienie farb w tubkach w XIX wieku bardzo ułatwiło pracę w plenerze, dzięki czemu artyści mogli pokazać znajomym, co jedli podczas pikniku, zanim jeszcze pojawił się instagram.

Auguste Renoir, Śniadanie wioślarzy, 1880-1881
Obrazy piknikowe najbardziej popularne były we Francji, gdzie powstało słynne Śniadanie na trawie Maneta oraz Śniadanie wioślarzy Renoira, jednak także w Polsce można odnaleźć kilka płócien o tej tematyce. Oto moim zdaniem dwa najciekawsze przykłady: W altanie Aleksandra Gierymskiego i Słońce majowe Józefa Mehoffera.


Aleksander Gierymski, W altanie, 1882
Spójrzmy na tę sielankową scenkę w ogrodzie. Dwie eleganckie damy w perukach i wykwintnych sukniach popijają herbatę, przysłuchując się z lekkim znudzeniem rozmowie mężczyzn siedzących nad kieliszkiem wina. Na ziemi leży bukłak na wino, świadczący o tym, że ta nieco drętwa impreza powoli się rozkręca. Jest to obraz W altanie (1882) Aleksandra Gierymskiego – malarza związanego z Warszawą, Krakowem i Rzymem.


Jean-Antoine Watteau, Les Champs Elysées, 1717-1718
Modele pozujący artyście przebrani są w stroje z okresu rokoka – epoki słynącej z sielankowych scenek rodzajowych pełnych uroczych pastereczek, uśmiechniętych amorków i cukierkowych kolorów. Obraz Gierymskiego nawiązuje do popularnej w sztuce i literaturze tradycji hortus deliciarum – ogrodu rozkoszy, ziemskiego raju. Jednak w przeciwieństwie do swawolnych i beztroskich scen z czasów rokoka obraz Gierymskiego tchnie pewną melancholią. Choć altana zalana jest ciepłym, złocistym światłem, a uczestnicy pikniku raczą się smacznymi trunkami, ich wzrok jest smutny, zamyślony, jak gdyby pod tą maską idyllicznej beztroski krył się jakiś głębszy niepokój.


Józef Mehoffer, Słońce majowe, 1911
Podobna melancholia przepełnia obraz Słońce majowe (1911) krakowskiego artysty Józefa Mehoffera. W 1897 roku Mehoffer napisał w swoim dzienniku: „Mam szereg pomysłów obrazów jasnych, bardzo słonecznych i kolorowych. [...] Idea ogólna jest: idea życia – rozkoszy – użycia – uciechy – światła – słońca i ciepła”. Najbardziej znanym przykładem tych słonecznych obrazów jest Dziwny ogród z tajemniczą ważką unoszącą się nad sceną w sadzie, jednak równie zagadkowe wydaje się Słońce majowe.

Józef Mehoffer, Dziwny ogród, 1903
Ukazuje ono werandę z zastawionym stołem oraz postać żony artysty stojącą przy furtce, niecierpliwie wyczekującą czyjegoś przybycia. Obraz powstał w letniej posiadłości artysty w podkrakowskiej Janówce, w której Mehoffer wielokrotnie spędzał z rodziną beztroskie wakacje. Stół na werandzie zastawiony jest dwoma porcelanowymi filiżankami, zieloną cukiernicą i błyszczącym samowarem, jak gdyby artysta wraz ze swoją ukochaną żoną Jadwigą Janakowską miał zaraz zasiąść do popołudniowej herbaty. Jednak założone ręce i odwrócona twarz żony sugerują, że także w tym sielankowym ogrodzie czai się jakaś tajemnica. Rozgrzane, pachnące bzem powietrze na werandzie aż zdaje się drgać od tłumionego niepokoju Jadwigi.

Józef Mehoffer, Słońce majowe, 1911, fragment
Oba obrazy są świetnymi przykładami malarstwa polskiego z przełomu XIX i XX wieku, które – być może ze względu na ówczesną sytuację historyczną naszego kraju – nie mogło do końca otrząsnąć się z poczucia smutku i niepokoju nawet w tych z pozoru idyllicznych płótnach. Co ciekawe, w przeciwieństwie do swoich francuskich kolegów po fachu, ani Gierymski, ani Mehoffer nie namalowali na stołach żadnego jedzenia. Herbata, wino i melancholia – tylko tym mogli żywić  się bohaterowie ich piknikowych obrazów.

Aleksander Gierymski, W altanie (1882), olej na płótnie, Muzeum Narodowe w Warszawie
Józef Mehoffer, Słońce majowe (1911), olej na płótnie, Muzeum Narodowe w Warszawie


Józef Mehoffer, Słońce majowe, 1911 fragment

Artykuł ukazał się także w Magazynie Apetyt: link.
Zdjęcia pochodzą z moich zbiorów oraz ze strony www.wga.hu.

Józef Mehoffer, Dziwny ogród, 1903, fragment