Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stare Miasto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stare Miasto. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 listopada 2013

MOO MOO STEAK AND BURGER – MOJE PIERWSZE WARSZTATY BURGERA


Przyznam Wam się do czegoś - nie lubię czerwonego mięsa. Jeżeli chcę napisać recenzję jakiejś restauracji, dzielimy się z Mężem zadaniami: ja zamawiam drób, ryby albo danie wegetariańskie, a on – wołowinę, wieprzowinę lub dziczyznę. Nic więc dziwnego, że z pewnym niepokojem myślałam o warsztatach robienia burgerów zorganizowanych przez Moo Moo Steak & Burger Club, które odbyły się w ten wtorek. Na szczęście okazało się, że moje obawy były zupełnie bezpodstawne.


Zaczęło się od krótkiego wykładu na temat historii tej potrawy oraz opowieści szefa kuchni o tym, jak stworzyć idealnego burgera. Choć szef kuchni bardzo plastycznie gestykulował, formując w powietrzu niewidzialne kotlety, zabrakło mi trochę części pokazowej. Myślę, że bardzo fajnie byłoby zobaczyć kucharza w akcji, robiącego małe kulinarne show dla swojej publiczności.


Druga część spotkania była znacznie bardziej smakowita. Dostaliśmy do spróbowania (niestety tylko po pół...) firmowego burgera Moo Moo, który oprócz obowiązkowej bułki i mięsa składał się z sałaty, pomidora, karmelizowanej cebuli, sera camembert i gruszki. Okazało się, że połączenie smaku słodkiej cebulki, kremowego camemberta i mojej ukochanej gruszki, jest absolutnie obłędne. Dzięki tym dodatkom oraz świetnie przygotowanemu mięsu zapomniałam, że przecież tak naprawdę wcale nie przepadam za wołowiną. ;)


Po jedzeniu przyszła pora na picie, czyli prezentację sommeliera z Domu Wina, pana Michała Stępnia, na temat win z Urugwaju. Pan Michał, którego miałyśmy już przyjemność poznać podczas Najedzeni Fest!, był jak zwykle bardzo sympatyczny i profesjonalny. Z pasją opowiadał nam o Urugwaju - zaskakująco czystym kraju, w którym kwitnie kultura robienia i picia wina. Prezentację przeplatała degustacja pięciu różnych urugwajskich win, a z każdym kieliszkiem atmosfera na sali robiła się coraz bardziej szampańska.


Później nastąpiła część praktyczna warsztatów, czyli robienie - a raczej składanie z przygotowanych półproduktów - własnych burgerów. Tym razem była to dość nietypowa odsłona tej potrawy, czyli tegoroczny nowojorski hit – rice burger, połączenie tradycyjnego kotleta ze specjalnie uformowanym ryżem do sushi oraz japońskimi dodatkami.


Pod okiem kucharzy z Zen Sushi Bar komponowaliśmy nasze własne wersje tej potrawy, jednak efekt końcowy mojej pracy mnie nie zachwycił. Myślę, że duże znaczenie mógł mieć fakt, że zanim każdy z nas dostał składniki i zastanowił się, jak je skomponować, kotlety zdążyły już trochę ostygnąć i stały się mniej apetyczne. Poza tym połączenie delikatnego ryżu do sushi oraz mocno mięsnej wołowiny nie do końca mnie przekonało. Jedna z dziewczyn przy moim stole zażartowała nawet, że teraz trzeba tylko owinąć rice burgera algami nori i powstanie japońsko-amerykański gołąbek. ;)


Po eksperymentach z ryżem przyszedł czas na eksperymenty z makaronem. Tym razem w rolę bułki wcielił się spojony ze sobą makaron, który smakował, jak gdyby był podsmażany na maśle. Zjadłam go ze smakiem, nie dodając już ani mięsa, ani dodatków, zagryzając tylko pyszną gruszką nashi (zwanej również gruszką chińską lub gruszką azjatycką). Jak widzicie, gruszka pasuje do wszystkiego. ;)


Ogólnie warsztaty bardzo mi się podobały, chociaż były trochę mniej praktyczne, niż się spodziewałam. Panowała na nich świetna atmosfera (szczególnie radosna po degustacji win ;)), poznałam bardzo sympatycznych ludzi (pozdrowienia dla Ani i Kamila z Jedzenie jest piękne oraz dla Krakowskich Makaroniarzy), a także dowiedziałam się sporo o burgerach i winach. Dzięki nieocenionej Gosi z Kraków gotuje, która załatwiła nam „bloggerskie” wejściówki, mogłam uczestniczyć w warsztatach za darmo, ale myślę, że nawet zapłacenie 50 zł za 3 godziny pysznego jedzenia i picia jest warte swojej ceny. No i dowiedziałam się też, że tak naprawdę wołowina może być bardzo dobra, wystarczy ją tylko odpowiednio przygotować. :)

Adres: ul. Świętego Krzyża 15, Kraków (Stare Miasto)
Strona www: www.facebook.com/MooMooSteakBurgerClub



niedziela, 18 sierpnia 2013

LODY, LODY DLA OCHŁODY - NAJLEPSZE LODZIARNIE W KRAKOWIE

W Krakowie lodziarni jest pod dostatkiem i chyba każdy mieszkaniec ma swoją ulubioną. Ja mam aż trzy. :) Ale jeżeli uważacie, że jakąś pominęłam, to dajcie znać - będę mieć świetną wymówkę, żeby wybrać się kolejną porcję lodów. ;)

LODY NA STAROWIŚLNEJ - PAN TU NIE STAŁ


Jeżeli idąc ulicą Starowiślną na Kazimierzu zobaczycie kilometrową kolejkę, to nie oznacza, że wrócił poprzedni ustrój, w którym wszystko było sprzedawane na kartki. To po prostu kolejka do kultowej już pracowni cukierniczej Stanisława Sargi, która sprzedaje pyszne, mleczne lody (2,50 zł / gałka) z kawałkami prawdziwych owoców i bakalii.

Dzięki czekaniu w kolejce, wzrasta apetyt, więc lody smakują jeszcze lepiej. Raz popełniłam błąd, jadąc tam w poniedziałkowy poranek, i lody dostałam praktycznie od ręki. Niestety nie smakowały już tak dobrze jak po pół godzinie czekania w kolejce pełnej innych lodożerców, choć i tak były pyszne...

Adres: ul. Starowiślna 83, Kraków, Kazimierz
Strona www: www.facebook.com/LodyStarowislna

LODY TRADYCYJNE NA ZWIERZYNIECKIEJ - PYSZNIE I BEZ KOLEJKI



Podobny smak lodów jak na Starowiślnej można dostać także na Zwierzynieckiej, niedaleko Filharmonii. W niewielkim lokalu można kupić kilka podstawowych, ale za to przepysznych smaków lodowych (2,20 zł / gałka). Ja uwielbiam najbardziej lody czekoladowe z kawałkami czekolady oraz bakaliowe pełne chrupiących orzeszków i rodzynek. Przyznam szczerze, że brak kolejki, niższa cena oraz ciekawszy smak lodów daje Zwierzynieckiej dużą przewagę nad Starowiślną. Czyżby pozycja kultowych lodów była zagrożona? :)


Adres: ul. Zwierzyniecka 3, Kraków, Stare Miasto
Strona www: www.facebook.com/lodytradycyjne


LODZIARNIA DONIZETTI NA ŚW. MARKA - WŁOSKIE GELATO 



Donizetti na św. Marka to jedna z najmłodszych lodziarni Krakowa, otwarta zaledwie latem tego roku. Trafiłam na nią przez przypadek, spacerując z psem po uliczkach Starego Miasta. Do wejścia zachęciła mnie informacja na szybie, że lody są robione tylko z naturalnych produktów, a do tego bez dodatku białego cukru. 


Również smaki proponowane przez tę włoską lodziarnie są dość nietypowe, np. po raz pierwszy w życiu jadłam lody o smaku gianduja (włoska czekolada z masą z orzechów laskowych) czy lody pistacjowe, które były słodko-słone, dokładnie tak jak prażone pistacje. Od tej pory sztuczne, przesłodzone smaki pistacji w wielu innych lodziarniach zupełnie do mnie nie przemawiają. Jedna gałka w Donizettim kosztuje co prawda aż 3 zł, ale moim zdaniem warto je wydać. Zwłaszcza że lody są podawane w ślicznym i smacznym wafelku w kształcie tulipana. :)

Adres: ul. Św. Marka 23, Kraków, Stare Miasto



Wybreda na facebooku = więcej zdjęć
Read it in English! 


A na zakończenie proponuję amerykańską piosenkę, oczywiście o lodach. :)



sobota, 3 sierpnia 2013

TRIBECA U SZOŁAYSKICH - KAWA W SZUFLADZIE

TriBeCa to nie tylko nazwa nowojorskiej dzielnicy, ale również sieć przymuzealnych kawiarni w Krakowie. Moją ulubioną TriBeCą jest ta na placu Szczepańskim, który ostatnimi czasy zaczął tętnić życiem dzięki nowej fontannie multimedialnej, a także nowym knajpkom (m.in. Charlotte). Kawiarnia TriBeCa u Szołayskich dobrze wpisuje się w ten nowy, dynamiczny klimat.


Najczęściej wpadam tu na kawę ze znajomymi albo szybki lunch, gdy akurat mam coś do załatwienia w okolicach Rynku. Usiąść można albo w ogródku z widokiem na plac Szczepański i Pałac Sztuki, albo na wewnętrznym patio, albo w przestronnej, chłodnej sali. Wystrój sali jest dość przyjemny, choć raczej minimalistyczny. W ciągu dnia jest tu bardzo jasno i dość spokojnie, więc często zauważam tu ludzi, którzy przyszli popracować na swoich laptopach. Jeżeli kogoś nie rozprasza kawiarniany gwar, to rzeczywiście może to być świetne miejsce do pracy.


Na drabinie z półkami leżą książki o sztuce (w różnych językach), więc czekając na zamówienie można się dokształcić historyczno-sztucznie. Zwłaszcza, że czekanie na pojawienie się obsługi jest jedną z cech charakterystycznych w tej kawiarni. Dlatego jeżeli czekanie zbytnio się przedłuża, to po prostu podchodzę do lady, żeby złożyć zamówienie albo zapłacić za rachunek. Dzięki temu unikam wielu niepotrzebnych frustracji...


Moim zdaniem największą zaletę kawiarni TriBeCa jest kawa. Niektóre kawy smakowe są trochę dla mnie za słodkie, dlatego ostatnio stawiam na klasykę, czyli latte (8-12 zł) albo cappuccino (8-12 zł). Ale dla osób nie bojących się cukru, polecam np. mrożoną kawę z lodami miętowymi (12 zł). Bardzo dobre są tu też kanapki i inne przekąski. Ostatnio jadłam tam przepyszną bagietkę na ciepło z kurczakiem, serem i mnóstwem warzyw (14 zł). Natomiast z deserami bywa różnie... Czekoladowy tort TriBeCa (12 zł) był bardzo smaczny, chociaż trochę za słodki. Natomiast ten niekształtny placek na zdjęciu poniżej to ponoć tiramisu (11 zł). Nie przypominał on w smaku żadnego innego tiramisu, które w życiu jadłam, i niestety nie jest to komplement...



Będąc w TriBeCe warto zajrzeć na wystawy Muzeum Narodowego, które znajdują się w tym samym budynku: „Zawsze Młoda! Polska sztuka około 1900” oraz „Szuflada Szymborskiej”. Ta druga wystawa nie tylko jest zupełnie darmowa, ale do tego ma interaktywną, lekko surrealistyczną formę. Pamiątki po poetce prezentowane są w szufladach, które można samemu otwierać, i tworzą coś w rodzaju kunstkamery, czyli pokoju dziwów. Kamienica Szołayskich to świetne miejsce na spędzenie popołudnia ze sztuką, Noblistką oraz kawą.


PS. A pamiętacie prześmieszne wierszyki o jedzeniu zwane „lepiejami”, które tworzyła Wisława Szymborska? :)

„Lepsza ciotka striptizerka, niż podane tu żeberka”
„Lepsza w domu świekra z zezem, niż tu jajko z majonezem”
„Lepiej mieć horyzont wąski, niż zamawiać tu zakąski”



Adres: Plac Szczepański 9, Kraków

piątek, 12 lipca 2013

W STAREJ KUCHNI - PLACKI ZIEMNIACZANE



Zazwyczaj wolę lżejsze dania, zwłaszcza latem, ale czasami nachodzi mnie nieodparta ochota na placki ziemniaczane... Wtedy często wybieram się do restauracji W Starej Kuchni niedaleko Rynku, która serwuje tradycyjne polskie potrawy, smakujące niemal jak domowe.




Wystrój jest stylizowany na starą, wiejską chatę: pod sufitem wiszą żeliwne patelnie, pęta kiełbasy oraz warkocze czosnku. W drewnianych szafkach stoją kolorowe przetwory w pękatych słojach, z których część można nawet kupić do domu. Opalany drewnem piec rozsiewa zimą przytulne ciepło. Do tego wszystkiego nie pasuje mi tylko malowidło ścienne w jednej z sal przedstawiające ogromny księgozbiór. Czyżby polska wieś w XIX wieku dysponowała takimi luksusami jak bogato wyposażona biblioteczka? ;)




Podawane tu placki ziemniaczane są chrupkie i świeże, absolutnie przepyszne. Zazwyczaj zamawiamy je w jednej z dwóch postaci: pojedynczych placków w sosie grzybowym (32 zł) albo ogromnego młyńskiego koła z oscypkiem, boczkiem i żurawiną (37 zł). To drugie danie jest tak duże, że osobom o mniejszej pojemności żołądka radzę wziąć je z kimś na spółkę. Czasami, gdy najdzie nas ochota na coś bardziej mięsnego, bierzemy pieczone żeberka, które są również smaczne i bardzo, bardzo sycące.


Miłym akcentem jest oferowana przez restaurację przegryzka przed posiłkiem (zazwyczaj chleb ze smalcem albo podpłomyki z masłem czosnkowym) oraz kieliszek nalewki wiśniowej po jedzeniu. Wiśniówka jest nie tylko smakowita, ale też pomaga w trawieniu tych dość ciężkich potraw. I choć zawsze wychodzę ze Starej Kuchni najedzona jak po obiedzie u babci, to nie żałuję ani jednej, pysznej kalorii...


Wybreda na facebooku (= więcej zdjęć)
Read it in English 
Adres: ul. św. Tomasza 8, Kraków
Strona www: www.wstarejkuchni.pl

sobota, 6 lipca 2013

JEMYNAPOLU - FESTIWAL SPOWALNIANIA CZASU

Jeszcze do jutra (7.07.2013) potrwa festiwal wina, piwa i jedzenia Jemynapolu (dla ludzi spoza Małopolski: Jemynadworze ;)). Na Małym Rynku w Krakowie można kupić i skonsumować smakołyki z różnych stron Polski i Europy. Są tu zarówno swojskie oscypki i podpiwki, jak i egzotyczne przysmaki m. in. z Węgier, Litwy, Francji i Włoch. My skusiliśmy się na butelkę miodu pitnego oraz lody, ale największy tłok zauważyliśmy przy straganie z kiełbaskami i mięsiwem z grilla. Natomiast konkurs na najdziwniejszy przedmiot wygrywa świński łeb w góralskim kapeluszu...

Jeżeli nie zdążycie tam wpaść w ten weekend, to kolejny festiwal będzie już w sierpniu. :)

Miejsce: Mały Rynek, Kraków
Strona www: click here 

Read it in English!









piątek, 14 czerwca 2013

CHARLOTTE W KRAKOWIE - FRANCUSKIE PRZYSMAKI


Uwielbiam niemal wszystko, co francuskie, szczególnie język i kuchnię. Nie macie czasami wrażenia, że wszystko po francusku brzmi bardziej dystyngowanie i elegancko? Prześmieszna książka „Jak rozmawiać ze ślimakiem” wymienia nazwy potraw, które po francusku brzmią apetycznie, a w każdym innym języku - co najmniej dziwacznie, np. pain perdu to dosłownie zagubiony chleb (grzanka francuska), a foie gras to tłusta wątroba (rodzaj pasztetu). Nic więc dziwnego, że Francuzi jedzą wiele na pozór niejadalnych rzeczy - wystarczy, że nadadzą im odpowiednią nazwę i voilà! :)



Zwabiona francuskością lokalu wybrałam się do Charlotte razem z moją koleżanką, która pisze bardzo fajnego bloga o gotowaniu. Ponoć warszawska Charlotte na placu Zbawiciela ma opinię „lansiarskiej” i „hipsterskiej”, ale w jej krakowskiej fillii nie zaobserwowałyśmy niczego podobnego. Było sympatycznie i swobodnie. Usiadłyśmy na stołkach barowych przy wielkiej witrynie niedaleko wejścia. Stołki okazały się strasznie niewygodne, ale przynajmniej miałyśmy świetny widok na plac Szczepański i ogródek piwny przed lokalem. Wolne miejsca były też na antresoli i w głębi lokalu w dużej sali o dość industrialnym wystroju, ale nie chciało nam się już przesiadać.


Zamówiłyśmy quiche (rodzaj tarty) ze szparagami i croque-madame (17 zł), czyli dosłownie chrupiącą panią. Croque-madame to grillowany tost z wędliną i żółtym serem, wzbogacony o jajko sadzone. I właśnie to jajko odróżnia madame od jej uboższego krewnego, croque-monsieur, czyli chrupiącego pana. Mój tost miał bardzo smaczną wkładkę w postaci pieczonego indyka i sera Gruyère, ale miał też jedną podstawową wadę: nie chrupał. Słabo zapieczony chleb ciągnął się niczym guma i niestety psuł cały efekt.


Danie główne popijałyśmy wyśmienitą (i niedrogą) lemoniadą firmową (4,50 zł), a na deser wzięłyśmy gorącą czekoladę (9 zł), która konsystencją przypominała raczej kakao, ale i tak była bardzo smaczna i aromatyczna. A na zakończenie miłego wieczoru postanowiłyśmy uraczyć się kieliszkiem białego wina, dzięki czemu poczułyśmy się już jak rasowe Francuzki. :)


Myślę, że Charlotte to fajne miejsce na samotny posiłek, albo wypad ze znajomymi. Ponieważ zestawy śniadaniowe serwowane są aż do 23.00, nie trzeba się martwić wczesnym wstawaniem. Obsługa dość miła, ale prawie w ogóle nie podchodziła do naszego stolika, więc musiałyśmy składać wszystkie zamówienia przy kasie. Na szczęście nie miałyśmy daleko. ;) Największym plusem są francuskie przysmaki (choć jak widać, nad niektórymi trzeba jeszcze popracować) oraz świetna lokalizacja na urokliwym placu Szczepańskim. 

Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? Kliknij tutaj!

Read it in English! :)


Adres: Plac Szczepański, Kraków

PS. Na deser proponuję surrealistyczną lekcję francuskiego w piosence. ;)

czwartek, 23 maja 2013

MIĘTA RESTO BAR - POCZUJ MIĘTĘ


Restauracje i kafejki, do których chodzę, można podzielić na trzy kategorie. Takie, do których pójdę raz i stwierdzam, że moja noga już więcej w nich nie postanie - o tych lokalach w ogóle nie piszę na blogu, bo nie mam ochoty zamienić się w panią Magdę G. ;) Takie, które odwiedzę raz czy dwa i - choć mi się podobają - nie staję się ich stałych bywalcem. I takie, do których wracam jak bumerang.


Mięta Resto Bar stanowczo należy do tej ostatniej kategorii. Ta śródziemnomorska restauracja znajduje się prawie dokładnie naprzeciwko Dyni, o której pisałam tutaj. Ale podczas gdy do Dyni wpadam na szybką kawę albo ploty ze znajomymi, to do Mięty wybieramy się trochę bardziej od święta, np. żeby urządzić urodziny.


Miętę zaintrygowała mnie, zanim nawet jeszcze została otwarta. Kilka lat temu chadzając do biblioteki na ul. Rajskiej, zastanawiałam się, co powstanie w starym, zaniedbanym budynku z pięknym kolumnowym gankiem. Z zainteresowaniem obserwowałam toczący się remont, a moją uwagę zwróciły liście mięty namalowane na bramie prowadzącej do ogródka. Nic więc dziwnego, że wybrałam się do Mięty tuż po jej otwarciu. 
 

Początkowo jedzenie było smaczne, choć bez rewelacji, więc przychodziliśmy tam głównie dla wnętrza i klimatu tworzonego przez stare meble oraz smakowite zdjęcia wiszące na ścianach. Na szczęście po jakimś czasie jakość potraw bardzo się poprawiła, więc teraz chodzimy tam skuszeni różnymi śródziemnomorskimi przysmakami. Moją ulubioną potrawą są pierogi z gruszkami i serem pleśniowym popijane limoncello (włoskim likierem cytrynowym), natomiast Jul zagustowała we wrapach z kurczakiem. Inne potrawy też (zazwyczaj) były bardzo smaczne.


Mięta jest świetnym miejscem na niewielką imprezę, spotkanie ze znajomymi albo randkę. W lecie można usiąść w nastrojowym ogródku z widokiem na zabytkowy Dom Mehoffera. Większość potraw serwowanych w lokalu udekorowana jest gałązką tytułowej mięty, która w starożytnej Grecji była symbolem gościnności. Nic więc dziwnego, że czuję prawdziwą miętę do Mięty. :)

Aby zobaczyć więcej zdjęć, kliknij tutaj!
English version 


Adres: ul. Krupnicza 19a, Kraków

niedziela, 7 kwietnia 2013

RODZINKA CAFE - DLA DUŻYCH I MAŁYCH

 

Zimne, pochmurne popołudnie. Moja siostrzenica, zwana Małą Mi, siedzi znudzona na kanapie, żądając ciastek i dziecięcych igrzysk. Sytuacja nie wygląda za dobrze. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest znalezienie miejsca, które zapewni jej nie tylko łakocie, ale i rozrywkę odpowiednią dla czterolatki. Po krótkich poszukiwaniach w internecie znajduję Rodzinka Cafe. Ubieramy się w ciepłe kurtki i wyruszamy na misję zwiadowczą.

 

 Na miejscu okazuje się, że Rodzinka Cafe to skrzyżowanie kawiarni z przedszkolną salą zabaw. Mała Mi natychmiast rzuca się w wir zabawy. Najpierw z zapałem bawi się drewnianą kolejką, demolując przy tym całe drewniane miasto. Na szczęście nie ma ofiar w ludziach. Po chwili przenosi uwagę na pluszaki, a potem na kolorowanki i puzzle. Wielkim hitem okazuje się konik na biegunach, który ma prawdziwe siodło ze strzemionami. W międzyczasie gramy w grę rodzinną "Gdzie jest żabka?". Mała Mi oczywiście wygrywa.

 
Jesteśmy tak zaaferowane zabawą, że zapominam zrobić zdjęcia jedzeniu. A szkoda, bo było całkiem smaczne. Mi pije gęste, mocno czekoladowe kakao i podjada moje ciasto drożdżowe z owocami, które smakuje jak domowe. Ja muszę zadowolić się świeżym sokiem z jabłek i resztką ciasta. Rurki z kremem, których zażyczyła sobie Mi, nie spotykają się z naszym zachwytem, bo bita śmietana smakuje wyjątkowo sztucznie.



Najedzone i rozbawione zbieramy się do wyjścia. Żegna nas sympatyczna kelnerka oraz osamotniony konik na biegunach. Zakładamy czapki oraz szaliki i wychodzimy z ciepłego, radosnego lokalu na mroźną ulicę Floriańską. Mała Mi mówi, że nie może się już doczekać kolejnego wyjścia do Rodzinka Cafe. :)

English version
Więcej zdjęć 


Strona www: www.rodzinkacafe.pl
Adres: ul. Floriańska 15, Kraków

wtorek, 22 stycznia 2013

KLIMATY POŁUDNIA - WINO W SŁONECZNYM KLIMACIE


Po długiej przerwie Wybreda wraca na bloga. Przerwa od pisania nie oznaczała przerwy od chodzenia po krakowskich knajpkach, więc w najbliższym czasie możecie spodziewać się kilku ciekawych wpisów. W moim życiu zawodowym i prywatnym nastąpiło sporo zmian, m. in. staliśmy się szczęśliwymi właścicielami uroczej suczki. Dlatego na blogu pojawiła się nowa etykieta „pies” oznaczająca restauracje i kawiarnie, w których czworonogi są mile widziane.
 
Jednym z takich miejsc przyjaznych psom jest winiarnia i restauracja Klimaty Południa. Odkryliśmy ją niedługo po przeprowadzce do Krakowa, gdy wybraliśmy się ze znajomymi degustować Beaujolais nouveau. Nie zdążyliśmy przyjść w samo święto Beaujolais, które przypada na trzeci czwartek listopada, ale na szczęście udało nam się jeszcze załapać na jedną z ostatnich butelek dostępnych w winiarni. Siedzieliśmy wtedy w kameralnej salce, opijając się młodym winem oraz zajadając deską serów i przystawek. Pycha. :)


A w zeszłym miesiącu wybrałam się z przyjaciółką i psem na rozgrzewający zimowy obiad. Usiadłyśmy koło trzaskającego kominka, który - mimo szklanych drzwiczek oddzielających nas od bezpośredniego ognia - tworzył ciepłą, przytulną atmosferę. Na ścianach wiszą plakaty winiarskie oraz kolekcja korkociągów, przypominająca o głównej funkcji lokalu. Na przystawkę dostałyśmy chleb z pastą twarożkową. Był to miły akcent powitalny, chociaż pasta lepiej komponowałaby się z ciemnym pieczywem albo bagietką. Ja zamówiłam tagliatelle z owocami morza w winnym sosie (24 zł) i choć owoce morza były z mrożonki całe danie smakowało przepysznie. Jul wzięła pieczoną doradę z grillowanymi warzywami i też była bardzo zadowolona. Objadłyśmy się tak bardzo, że nie miałyśmy już siły na deser, co się nam rzadko zdarza.


Lubię Klimaty Południa przede wszystkim ze względu na ciepłą (nawet w środku zimy) atmosferę oraz liczne nawiązania kulinarne i wizualne do kultury śródziemnomorskiej. Sympatyczna obsługa nie tylko zadbała o nasze doznania smakowe, ale pamiętała też o psie, który dostał dekoracyjną miskę pełną czystej wody. To idealne miejsce na randkę albo spotkanie ze znajomymi zwłaszcza podczas długich, zimowych wieczorów przy lampce wina.

English version
Więcej zdjęć 

 

Adres: ul. św. Gertrudy 5 (w podwórku), Kraków
strona www: www.klimatypoludnia.pl